Lighthouse (2019): W świetle szaleństwa

Robert Eggers, podobnie jak Ari Aster i Jordan Peele, to jest z tych współczesnych twórców horrorów, którzy mają własną, niepodrabianą wizję gatunku. Kto widział „Wiedźmę. Bajkę ludową z Nowej Anglii” zapewne doskonale wie o czym mówię, bo już przy okazji swojego pełnometrażowego debiutu młody reżyser zaoferował widowni całkowicie oryginalne spojrzenie na formułę kina grozy. Wtedy, osadzona w XVII-wiecznej Nowej Anglii opowieść o wielodzietnej rodzinie osadników wygnanych w pobliże owianego złą legendą lasu, stanowiła przyczynek do wykreowania pełnej grozy i niepokoju fabuły, której alegorią była budząca się w głównej bohaterce kobiecość, niezależność, ale i irracjonalny mizoginizm z którym musi się mierzyć. Teraz z kolei, w swoim nowym filmie, reżyser ścierając ze sobą dwójkę latarników uwięzionych na malutkiej wysepce, dokonuje wnikliwej eksploracji męskości. Jak sam twierdzi, zapewne nic dobrego się nie stanie jeśli zamkniemy dwóch dorosłych mężczyzn w budynku przypominającym olbrzymiego fallusa… I wiecie co – ma świętą rację.

Mamy lata 90 XIX wieku. Willem Dafoe i Robert Pattinson aka Tom Wake i Ephraim Winslow, to dwóch surowych mężczyzn z fajką bądź kawałkiem papierosa w kącikach ust, którzy przybyli na małą, skalistą wysepkę u wybrzeży Nowej Anglii aby rozpocząć czterotygodniową zmianę w latarni morskiej. Tom jest podstarzałym weteranem, stanowiąc klasyczny amalgamat wszystkiego co możemy kojarzyć z pojęciem „wilk morski” – rzuca przypowiastkami, chleje na umór i śpiewa szanty, utyka na jedną nogę, a między zepsutymi, czerniejącymi zębami żuje tytoń lub pyka fajkę. Niedoświadczonego Ephraima traktuje niczym majtka na swoim okręcie zasypując go między głośnymi pierdami i splunięciami flegmą coraz to bardziej uciążliwymi i upokarzającymi zadaniami. Żółtodziób początkowo znosi to dumnie, z respektem do starszego kolegi, ale gdy po wyczyszczeniu wychodka, naoliwieniu całej maszynerii,  kilkudziesięciu wycieczkach z taczkami pełnymi gruzu i naprawą całego dachu Tom dalej nie pozwala mu zbliżyć się do światła latarni, dynamika i atmosfera między mężczyznami zaczyna się zagęszczać.

Tylko Tom może pilnować światła. „Światło jest moje” – oświadcza, zazdrośnie strzegąc wejścia na ostatni poziom fallicznej budowli niczym Św. Piotr bram niebios. Zirytowanego ciągłymi rozkazami i śmierdzącymi pierdami Ephraima, zaczynają nawiedzać dziwne koszmary, a wszystko wokół powoli przestaje się wydawać takie jakim jest naprawdę. Bynajmniej nie pomaga przy tym podsycana przez morskie zabobony Toma paranoja, która powoli daje się we znaki młodemu latarnikowi oraz samotność, bo choć panowie jedzą i śpią w jednym pokoju, ich kontakty ograniczają się raczej do pijackich anegdot bądź odburkiwanych uszczypliwości. Gdy jednak ich pobyt na wyspie zaczyna się niebezpiecznie przedłużać, latarnicy odnajdują ukojenie we wspólnych libacjach alkoholowych. Mężczyźni spędzają połowę czasu zaciskając knykcie na swoich gardłach, a drugą połowę w pijanych objęciach bądź szaleńczych tańcach do odśpiewywanych szantów. Każdy z nich okazuje się być równie niewiarygodnym narratorem własnej historii, przez co w krótkich momentach świadomości bohaterowie traktują się z coraz większą nieufnością.

Co stało się z poprzednim asystentem Toma? Co robi w nocy nago na latarni i czemu tak pilnie strzeże dostępu do światła? Dlaczego mewa tak nienawidzi Ephraima? Czy to była syrenka czy martwe ciało? Cyklicznie dudniące w głośniki sygnały przepływających w pobliżu wyspy statków zdają się tylko odmierzać czas do momentu kiedy widmo szaleństwa na dobre zapuka do drzwi i głów naszych bohaterów.

Lighthouse Roberta Eggersa to film, który nie sposób zaszufladkować, przypisać do jednego klucza interpretacyjnego, bo i czas, i ukazywana rzeczywistość czy perspektywa bohaterów są bardzo elastyczne, umowne. Sam reżyser garściami czerpie z różnych gatunkowych i wizualnych inspiracji mnożąc alegorie, gdzieniegdzie dezorientując, w końcu starając się pobudzić intelektualnie widza do odkrywania symboliki ukrytej między paranoją i niepokojem udzielającej się z każdą kolejną minutą seansu. Z czasem w wątpliwość poddajemy prawdziwość poszczególnych wydarzeń, dialogi, a nawet i upływ czasu jaki sugeruje nam sam reżyser.

Kwadratowe kadrowanie i czarno białe zdjęcia tylko podkreślają surowość otoczenia w którym odbijają się od siebie główni bohaterowie, wzmacniają poczucie zaszczucia, klaustrofobii, zamknięcia, ale również zaznaczają rolę światła w całym filmie.  A to, w zależności od perspektywy z której patrzymy, może być w równym stopniu jedynym ratunkiem od całkowitego obłędu dla naszych bohaterów, bądź wprost przeciwnie – jego źródłem, katalizatorem. Każdy z nich chce go dla siebie. Obaj niczym ścierający się ze sobą Zeus i Prometeusz w walce o ogień. Jeden stoi na straży boskich praw natury, drugi sprzeciwia się niesprawiedliwemu porządku, zazdrosnemu zawłaszczeniu światła przez Boga.

Nie tylko w greckich mitami utalentowany reżyser odnajduje swoje inspiracje, bo i garściami czerpie z osiągnięć Alfreda Hitchcocka i jego „Psychodzy” oraz „Lśnienia” Stanleya Kubricka, szczególnie gdy mówimy  portretowaniu szaleństwa i dezorientacji dwójki latarników. Z kolei jak do głosu dochodzą metafizyczne sekwencje wizji bohatera granego przez Roberta Pattinsona,  wtedy Eggers wyraźnie odwołuje się do estetyki i artefaktów kojarzonych z  twórczością H.P. Lovecrafta. Jeśli chodzi o kwestie wizualne reżyser stawia na niemiecki ekspresjonizm, wyostrza faktury, podkreśla każde źródło światła wzmagając w widzu niepokój przed tym co może ukrywać się w cieniu. Wąskie kadry nie tylko podkreślają ograniczenie przestrzeni, ale również pobudzają inne zmysły sensoryczne, akcentując silną rolę smaku, brudu, smrodu wydalanego przez samych bohaterów, wilgoci a z czasem wraz z upłynnieniem się roli czasu oraz chronologii – ogólnej oślizgłości otocznia i postępującej zgnilizny. Z godną podziwu kontrolą i precyzją Eggers za pomocą wyborów wizualnych zaciera granice między przestrzenią fizyczną a przestrzenią zrodzoną w umysłach naszych bohaterów.

Od klasycznych horrorowych rozwiązań Eggers woli stawiać na powolne budowanie atmosfery. Zamiast kompulsywnych prób przestraszenia widza, woli zaimplementować w jego umyśle konkretne odczucia, które towarzyszom naszym bohaterom. Pilnuje przy tym aby film dostarczał również sporej dawki zaskakującego humoru, który jednak bardziej uwypukla beznadzieję położenia bohaterów, niż służy spuszczeniu powietrza z napiętej od niepokoju narracji.

W zasadzie nie da się opisać słowami jak znakomicie wcieli się w swoje rolę Willem Dafoe i Robert Pattinson. Niesłychana fizyczność ich ról, jak i domniemam również spora porcja improwizacji legitymizują obu w absolutnej aktorskiej czołówce światowego kina. Z tym, że Willem Dafoe był w niej już od dawna, a z kolei Robert Pattinson po raz kolejny może udowodnić znającym go tylko z jednej roli niedowiarkom, że jego miejsce obok starszego kolegi jest więcej niż zasłużone. Aktorzy ścierają bohaterów w gąszczu nieokiełznanych i zabawnych wiązanek przekleństw, małych tyrad o zapachach i wydzielinach wydalanych przez jednego z nich czy pijackich gaworzeniach w objęciach podczas powolnego kołysania się do nieobecnej muzyki. Dwaj mężczyźni lawirują między wrogością, koleżeństwem a intymnością. Upijają się razem, razem kacują, ale zachowują przed sobą tajemnice. Trudno któregokolwiek nazwać protagonistą. Są niczym ojciec i syn, uczeń i nauczyciel, a w końcu człowiek i Bóg pojedynkujący się o kontrolę i ostateczną dominację nad drugim.

Lighthouse to przykład filmu który ma szanse stać się klasykiem gatunku nie po latach, dekadach czy zmianie sposobu w jaki postrzegamy kino, a już teraz. Eggers z olbrzymią świadomością czerpie wszelkie gatunkowe inspiracje i choć czasem można mieć wątpliwości czy jego fascynacje i odniesienia zawsze służą opowieści, to kunszt z jakim potrafi zbudować odpowiednią atmosferę, poprowadzić bohaterów i wbić się do podświadomości widza, sprawi że już niedługo będzie można go stawiać obok największych tuzów klasyki gatunku. Nie wiem komu reżyser skradł swoje światło, ale niech błyszczy nad jego talentem dalej tak mocno jak do tej pory. Życzę to jemu i nam wszystkim, bo dokładnie takich twórców horrory i kino w ogóle potrzebuje najbardziej.


Lighthouse recenzja filmu
Lighthouse
Reżyseria: Robert Eggers
Scenariusz: Robert Eggers, Max Eggers
Zdjęcia: Jarin Blaschke
Muzyka: Mark Korven
Obsada: Willem Dafoe, Robert Pattinson
Lighthouse recenzja filmu
Gatunek: Dramat, Horror
Kraj: Kanada, USA
Rok produkcji: 2019
Data polskiej premiery: 29 listopada 2019

 


 CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI I CIEKAWYCH ZESTAWIEŃ? POLUB NAS I BĄDŹ NA BIEŻĄCO: 
[facebook-page-plugin href=”okiemfilmoholika” width=”500″ height=”220″ cover=”true” facepile=”true”  adapt=”false” language=”pl_PL”]