Królestwo Planety Małp (2024): Małpy razem wciąż silne

Powiedzmy sobie to od razu, żeby wszystko było jasne – kocham współczesne odsłony Planety małp. Co więcej, uważam, że od czasów „Władcy pierścieni” nie otrzymaliśmy lepszej, bardziej przemyślanej i dopracowanej trylogii filmowej, a Caesar Andy’ego Serkisa to jeden z najlepiej napisanych i zagranych protagonistów w historii kina. Gdy więc po kilku latach od znakomitego finału jego drogi w „Wojnie o planetę małp” dowiedziałem się, że aktualny posiadacz praw do marki Disney, planuje kontynuować serię, trochę się ucieszyłem, a trochę przestraszyłem. Gdy ogłoszono, że pieczę nad otwierającym nowy rozdział serii Królestwem Planety Małp powierzono Wessowi Ballowi – reżyserowi znanemu do tej pory jedynie z kiepskiej trylogii young adult „Więzień labiryntu”, byłem już pełen obaw. I owszem, nowej odsłonie sporo brakuje do poziomu „Ewolucji o planetę małp” czy wspomnianej „Wojny o planetę małp” Matta Reevesa, ale Wess Ball utrzymując ducha i klimat poprzednich filmów, przy jednoczesnym skierowaniu serii w nieco inne, mniej mroczne a bardziej przygodowe tony, odwalił naprawdę kawał dobrej roboty.

Akcja Królestwa rozgrywa się wiele pokoleń po wydarzeniach z ostatniego filmu Matta Reevesa. Na początku otrzymujemy krótki prolog nawiązujący do finału „Wojny” i tradycyjną już dla tej serii planszę informującą, w którym momencie historii się znajdujemy. W tym świecie nasz Caesar jest już legendą, odległym mitem na kartach małpiej historii. My podążamy natomiast za Noa (Owen Teague), młodym szympansem z Klanu Orłów, który o Caesarze nie wie absolutnie niczego. Jego całe życie to klan, kultywowane od pokoleń oswajanie orłów oraz nauki przekazane przez plemienną starszyznę. Póki co jego największym zmartwieniem jest wymagająca wspinaczka na szczyt porośniętego dziką zielenią wieżowca i wykradnięcie z znajdującego się jego szczycie gniazda orlego jajka na zbliżającą się ceremonię.

Wkrótce jednak nasz sympatyczny małpi protagonista zostanie zmuszony wyruszyć w podróż na ratunek swojemu klanowi, napadniętemu i zniewolonemu przez oddziały aspirującego małpiego tyrana Proximusa Caesara (Kevin Durand). Po drodze spotyka Rakę (Peter Macon), mądrego orangutana, który przekazuje Noa kluczowe informacje na temat historii małp i relacji międzyludzkich oraz przede wszystkim prawdziwe znaczenie słów i nauk Casara. Te, mimo próżnych wysiłków Raki i jemu podobnych, z biegiem czasu zostały wypaczone, a ich prawdziwe znaczenie stało się zapomniane dla większości naczelnych. Dziś imię i słowa Caesara używane jest do szerzenia przemocy i strachu w powstającym imperium, a mitologia przekształciła się w szaleństwo wizji władzy absolutnej. 

Do naszej dwójki świeżo upieczonych kompanów dołącza ludzka dziewczyna, ale nieco inna od tych, których zna Noa i których nazywa „Echami”. Wszak przed spotkaniem z Raką nie wiedział nic o czasach dominacji i ostatecznego upadku ludzi, a wolno kojarzące i brudne Echa traktował raczej jak szkodników. Ta dzikusa jest jednak inna. Wydaje się bardziej inteligenta, wykazuje ciekawość, rozumie co się do niej mówi, a zamiast przepasek biodrowych z podartej skóry nosi spodnie i podkoszulek. Wkrótce okazuje się, że w odróżnieniu od swoich pobratymców potrafi mówić, czego ludzie nie potrafią robić od czasów ewolucji małpiego wirusa. Mae (Freya Allan), jak przedstawia się dziewczyna, jest ścigana przez ten sam oddział, który porwał klan Noa i to ona jest najbardziej fascynującą i intrygującą postacią całego filmu. Okazuje się bowiem, że takich jak ona może być więcej, a Mae bynajmniej nie znalazła się w tym miejscu bez wyraźnego powodu…

Wyprawa Noa u boku orangutana Raki i wyjątkowej ludzkiej dziewczyny Mae oraz interakcję między tą trójką, to fragmenty Królestwa, w których na ekranie dzieje się najwięcej narracyjnego dobra. To tutaj otrzymujemy najwięcej intymnych, kameralnych scen budujących nam świat zastany i ten, który pozostawiliśmy za sobą w starej trylogii. Być może nie mamy tu tak charyzmatycznych postaci, a pełniący rolę głównego protagonisty Noa nie jest tak intrygującym i wielowarstwowym bohaterem jak Casear, ale mimo to dzięki swojej empatii, ciekawości świata oraz otwartości i chęci zrozumienia historii swoich pobratymców i samego Casera, ciężko go nie lubić i łatwo mu kibicować.

Bardzo podoba mi się wyraźne zaakcentowanie znaczenia historii oraz pamięci o przeszłości, którą ktoś może wykorzystać, wypaczyć, ktoś inny chronić, pielęgnować, a także jak bezrefleksyjna lojalność wobec przeszłości może wypaczyć wizję przyszłości. Josh Friedman w swoim scenariuszu bardzo pomysłowo wykorzystuje postać Caesara właśnie jako reliktu, symbolu przeszłości. Doceniam motyw, w którym Caesar funkcjonuje w tym świecie jako prorok, gdzie ci zapatrzeni w przeszłość studiują jego życiorys i  nauki twardo przestrzegając reguł, naśladując i hołdując cnotom którym on hołdował, a inni z kultowym hasłem „Małpy razem silne” na ustach usprawiedliwiają przemoc, mord i zniewolenie w imię świętej wojny. Coś Wam to przypomina?

Świat zastany w Królestwie wygląda obłędnie. Ball rezygnuje z wypłowiałej i bardziej ponurej kolorystyki znanej z „Ewolucji” czy „Wojny”, na rzecz bardziej naturalnej, oświetlonej i bogatej w barwy podkreślające luźniejszy, bardziej przygodowy charakter filmu. To zdecydowanie działa i służy Królestwu, który w wielu miejscach utrzymuje ducha poprzedników, ale nie stara się ślepo 'małpować’ (sic!) filmów Reevesa. Już w scenach otwierających otrzymujemy znakomitą sekwencje rozgrywającą się w zawładniętych już przez dziką roślinność ruinach ludzkiej metropolii. Niezamieszkałe i zamieszkałe lokacje Królestwa, to te same miejsca, w których niegdyś kwitła cywilizacja ludzka. Skaliste wzgórza porośnięte zielenią okazują się szkieletami drapaczy chmur, podczas gdy opuszczone lotniska i silosy przypominają niezbadane jaskinie, których ściany zdają się wytatuowane sztuką i językiem zapomnianej epoki. Nawet siedziba klanu z którego pochodzi Noa okazuje się przerobionymi i zaadaptowanymi na małpie potrzeby dwoma wielkimi słupami telekomunikacyjnymi. Ten świat wygląda w zupełnie inny sposób niż wcześniej, ale zdecydowanie równie obłędnie…

Doskonałą decyzją twórców było także zaangażowanie do produkcji na stanowisku specjalnego konsultanta samego Andy’ego Serkisa. Obecność mistrza aktorstwa w technologi motion i performance caputre opłaciło się ciężką pracą nowej obsady, na czele której stoi Owen Teague. Naturalny wygląd, ruchy i mimika naszych małpich bohaterów są także zasługą wspaniałej technologii przechwytywania ruchu opracowanej przez firmę Weta FX Petera Jacksona, która pracowała przy trzech poprzednich filmach. Wizualnie, zarówno jeśli chodzi o zaprojektowanie świata, krajobrazów i szerokich planów, w których nie mamy wrażenia, że bohaterowie mają za plecami sztucznie przyklejone tło, jak i jeśli chodzi o efekty animacji, Królestwo niezmiennie do poprzednich odsłon zrebootowanej serii zawstydza 99% współczesnych blocbusterów. I niech tak pozostanie…

Ball świetnie sprawdza się na arenie pełnych napięcia sekwencji akcji, które są zróżnicowane, przejrzyste i świetnie sfilmowane, jednak w tych bardziej emocjonalnych, budujących przywiązanie i więź widza z bohaterem scenach zdecydowanie ustępuje Reevesowi reżyserskim wyczuciem. Jednak podobnie jak niegdyś „Geneza” tak i Królestwo stanowi świetny fundament pod kolejne odsłony serii. Co mniej najbardziej zaskoczyło, to naprawdę ciekawy i intrygujący wątek ludzki z bardzo dobrą rolą Freyi Allen. Wess Ball eksploruje ten świat i pozostawia mnóstwo możliwości na rozwój tej historii w dalszych częściach.

Pomijając solidne występy Owena Teague, który uzbraja Noa w olbrzymie pokłady wrażliwości i empatii, ale również determinacji i siły zarazem oraz Petera Macona w roli ciepłego i życzliwego orangutana Raki, którego wiara w nauki dawno już nieżyjącego Casara pozostaje niezachwiana, zdecydowanie na wyróżnienie zasługuje Freya Allan. Aktorka znana do tej pory głównie z roli Ciri w serialowym „Wiedźminie” udowadnia, że w odróżnieniu od netfliksowej produkcji, gdy dostanie dobry materiał i dobry scenariusz, potrafi dać naprawdę pokaz solidnego aktorstwa. Przez długi czas jej występ opiera się na fizyczności, mowie ciała i mimice, gdy jednak Mae po raz pierwszy przemawia, staje się dużo ciekawszą i niejednoznaczną postacią. Z jednej strony wydaje się, że daży sympatią swoich małpich towarzyszy, żeby zaraz sprawić wrażenie zaszczutej i zdeterminowanej przedstawicielki upadłej ludzkości, która jedynie wykorzystuje empatie i dobrać Noa do realizacji swoich celów. To budujące w kontekście możliwej kontynuacji oraz jej wątku. Bo choć dalej sympatyzujemy z Noa i innymi dobrymi małpami, tak jednocześnie ciężko nam nie rozumieć zachowania i motywacji Mae.

To co zawiodło mnie najbardziej, to kreacja głównego antagonisty. Kevin Durand wcielający się ze swoim charakterystycznym tubalnym głosem w Proximusa Casera zdecydowanie aktorsko robi robotę. Problem w tym, że choć wątek i motywacje Proximusa wydają się ciekawe, nie otrzymują odpowiedniego rozwinięcia i sprowadzone są jedynie do utartych klisz tyrana, który siłą i batem próbuje chronić swój lud. Co intryguje, to jego ciekawość ludzkiej historii, zrozumienie ich natury i zagrożenia jakie stanowią dla małp oraz niezaprzeczalna inteligencja, którą wykazuje w wielu momentach. Te elementy nie otrzymują jednak zbyt wiele czasu na rozwój i to boli. Podobnie boli kompletne zmarnowanie potencjału postaci Williama H. Macy’ego wcielającego się w coś rodzaju ludzkiego nauczyciela Proximusa, a dla nas i Mae zdrajcy swojego gatunku, który dawno już pogodził się z porażką ludzi i próbuje znaleźć swoje miejsce w nowym, małpim świecie. Taki potencjał po raz kolejny został spektakularnie zmarnowany przez mimo wszystko schematyczność i prostotę całego scenariusza.

Królestwo Planety Małp nie jest tak skomplikowane emocjonalnie jak „Ewolucja” czy wielowarstwowe jak „Wojna o planetę małp” i ani przez moment nie stara się taka być.  Jednak gdy wchodzimy w erę po Caesarze, należącą już do Disneya seria wciąż ma wyjątkowo solidne fundamenty. To inna Planeta Małp, nieco bardziej luźna, przystępna i przygodowa, ale dzięki zrozumieniu i szacunku Wessa Balla oraz pozostałych twórców do pracy, którą wcześniej wykonał Reeves, nadal wydaje się znajoma. Caesar być może już dawno nie żyje, ale nasz szczęście w tych małpach i w tym świecie wciąż jest mnóstwo życia…


Królestwo planety małp recenzja

Królestwo planety małp recenzja