Ad Astra (2019): Długość dźwięku samotności

Zapewne wielu z Was czy to obserwując gwieździste niebo nocą, oglądając  jeden z filmów popularnonaukowych czy nawet prowadząc egzystencjalne rozważania o sensie istnienia na mocno zakrapianej imprezie, choć raz zastanawiało się nad tym, czy gdzieś tam wśród tych świecących punkcików na nieboskłonie istnieje życie, czy nie jesteśmy sami. To pytanie nurtuje ludzkość od wieków, a obsesja z jaką staramy się na nie odpowiedzieć wzrasta proporcjonalnie do tempa z jakim możliwości technologiczne pozwalają nam badać coraz dalsze zakątki wszechświata. Czy nie jesteśmy sami? Cóż to byłoby za marnotrawstwo przestrzeni – można by pomyśleć. Gdzie tu sens? Czy nie jest jednak tak, że ten strach przed samotnością, pragnienie „kontaktu” z obcą cywilizacją przysłania nam fakt, że w gruncie rzeczy tu, na Ziemi, człowiek oddala się od drugiego człowieka? Na to pytanie, w filmie w którym „Czas Apokalipsy” spotyka się z „Odyseją komiczną 2001”, stara się nam odpowiedzieć James Gray. Jak to robi? Bardzo prosto – wysyła syna w podróż na kraniec Układu Słonecznego w poszukiwaniu od dawna zaginionego ojca. W końcu nie od dziś wiadomo, że w kinie mało jest lepszych miejsc do opowiadania o relacjach międzyludzkich niż przytłaczający swoim ogromem kosmos. A teraz zapnijcie pasy, zapraszam do wspólnej podróży… ku gwiazdom.

Niedaleka przyszłość. Komercyjne loty w kosmos to codzienność, w przypominających centra handlowe bazach na Księżycu kupimy pamiątkowy t-shirt, a za dodatkową opłatą możemy zwiedzić nawet i Czerwoną Planetę. Ludzka cywilizacja powoli pochłania najbliższe sąsiedztwo Ziemi racząc je całym dobrodziejstwem inwentarza naszych wad i zalet.

Tymczasem Roy McBride, syn legendarnego kosmicznego pioniera, Cliffa McBride’a,  który 30 lat temu wyruszył w kierunku krańca Układu Słonecznego z misją nawiązania kontaktu, pracuje na przebijającej wysokość stratosfery Międzynarodowej Antenie, sam będąc doskonale wyszkolonym astronautą. Ceną perfekcji z jaką podchodzi do wykonywanego fachu jest życie osobiste, w którym jest nieobecny, do bólu pragmatyczny i chłodny, co w konsekwencji prowadzi do rozpadu małżeństwa. Pochłonięty pracą nigdy nie traci zimnej krwi, a jego puls nie przekracza 80 uderzeń na minute nawet gdy w skutek tragicznego wypadku na antenie jego ciało może zaliczyć bliskie spotkanie trzeciego stopnia z ziemią z wysokości na której nie latają już samoloty.

Roy nie wie jednak, że owa awaria, do której podszedł z godną podziwu chłodną kalkulacją, będzie początkiem wędrówki wymagającej od niego dużo więcej skupienia i powściągnięcia emocji aniżeli pikowanie w dół z kilkudziesięciu kilometrów z dziurawym spadochronem. Awarie spowodowały bowiem wyładowania elektromagnetyczne pochodzące z okolic Neptuna, miejsca, gdzie kilkanaście lat temu ostatnią wiadomość nadał jego ojciec zanim ślad i słuch po nim oraz reszcie tzw. Projektu Lima zaginął na dobre.

Istnieje więc prawdopodobieństwo, że Cliff McBridge albo coś na temat tajemniczych wyładowań wie, albo jest za nie współodpowiedzialny. Działać trzeba szybko, bo według danych, każde kolejne wyładowanie zbliża ludzkość do nieuchronnej zagłady. Rządowa agencja SPACECOM zwraca się więc z misją do samego Roya, który musi udać się na Marsa by stamtąd nadać wiadomość do ojca. Bohater rusza więc w podróż, która choć sytuacja jest poważna, będzie miała również wymiar mocno symboliczny. Niczym bohater „Czasu Apokalipsy” ruszy do jądra ciemności w poszukiwaniu ojca, kontaktu, samego siebie i nie przeszkodzi mu w tym nawet dystans kilku miliardów kilometrów.

Jest coś w kosmosie, jego ogromie, majestacie i lęku, które  wywołuje, że służy on jako doskonała sceneria do opowiadaniu o ludziach i ich relacjach. Dokładnie takie jest Ad Astra, które zasadniczo ogromną skalę kosmosu używa jako metodę do opowiedzenia prostej historii o relacji syna z ojcem. Relacji, o tyle dziwnej, bo z punktu widzenia widza dość teoretycznej. O jakiej relacji można bowiem mówić kiedy ojciec opuszcza kilkuletniego syna z misją szukania życia w kosmosie? O jakiej relacji możemy mówić, gdy od kilkunastu lat kontakt Roya z ojcem urwał się, a jedyna pamiątka to stare nagrania na tablecie? W końcu o jakiej relacji  możemy mówić, gdy z punktu widzenia bohatera ojciec od lat jest martwy, a wręcz dziecięco naiwna miłość i szacunek, którym wciąż go ślepo darzy, przysłania mu fakt, że choć wśród innych cieszy się on statusem legendy, w gruncie rzeczy zostawiając jego i jego matkę odcisnął na jego życiu piętno i ból, przed którym on sam być może wciąż próbuje uciec?

Ad Astra to podróż w zakamarki umysłu bohatera, to podróż duchowa pozwalająca zrozumieć Roy’owi prawdziwy powód jego samotności, uwolnić żal, gniew, a nawet odrobinę szaleństwa wywołanych ponownym pojawieniu się w jego życiu postaci ojca, który niczym pułkownik Kurtz z powieści Josepha Conrada, tu nie w amazońskiej dżungli a na orbicie Neptuna, być może popada w coraz większy obłęd szukając dowodu na istnienie pozaziemskiego życia. Dla Roy’a ojciec jest kimś obcym, kimś o kim ma jedynie wyidealizowane wyobrażenie, przez co on sam niebezpiecznie zbliża się drogi, na jaką przed laty ten wkroczył decydując się opuścić rodzinę. My widzowie możemy mięć jedynie nadzieje, że miliardy kilometrów które pokona podczas swojej misji, ostatecznie pozwolą mu tu dostrzec. Ostatecznie samotność w jego przypadku, to jedynie kwestia wyboru…

Co prawda nieco mniej niż opowieść o zamkniętym pod skorupą pragmatyzmu astronaucie, Ad Astra jest również rozprawką egzystencjalną na szerszą skalę. James Gray doskonale pokazuje swoją wizję niedalekiej przyszłości, przy okazji której bardziej adekwatne będzie pytanie „kiedy” aniżeli „czy”, jednocześnie rozszerzając momentami intymną opowieść o samotności na większą skalę. Sam motyw obsesji  ojca głównego  bohatera na punkcie odnalezienia innych cywilizacji, udowodnienia, że nie jesteśmy sami  i będącej tego konsekwencją ucieczki od rodziny, samotności, pokazuje paradoksalność naszego dążenia do „kontaktu”. W końcu chcemy porozumieć się z innymi cywilizacjami, choć nasza pełna jest konfliktu, niezrozumienia i stale powiększającego się dystansu w relacjach między jednym a drugim człowiekiem. Reżyser zdaje zadawać się nam pytanie, czemu sięgamy ku gwiazdą, skoro tu, na Ziemi, mamy jeszcze tak dużo do zrobienia.

Kameralność Ad Astra to również bardzo  wyważone i skromne w ekspresji środki wyrazu w grze aktorskiej, która praktycznie cała skupia się na postaci granej przez  Brada Pitta. Aktor wypada w swojej roli więcej niż wyśmienicie, potrafiąc za pomocą mocno ograniczonych dialogów, chłodnej powierzchowności jego bohatera, powiedzieć nam bardzo dużo nie używając słów. Na próżno szukać tu widowiskowości, wybuchu tłumionych emocji. Brad Pitt zupełnie jak Roy jest pragmatyczny, skupiony na celu i diabelnie skuteczny. Jedna z bardziej zniuansowanych ról przeżywającego ostatnio świetny okres w kinie aktora.

Również warstwa realizacyjna filmu stoi na najwyższym poziomie. Zarówno zdjęcia, hipnotyzująca muzyka i scenografia, znakomicie oddają intymny charakter opowiadanej historii przy jednoczesnym zachowaniu kosmicznej skali. Bardzo cieszą też nawiązania do klasyków gatunku, jak wspomniane już wcześniej dzieło Stanleya Kubricka, czuć tu też nico klimat egzystencjalnej epopei Nolana w „Interstellar” oraz kameralności „Moon” Duncan’a Jonesa. Niestety momentami przez nielogiczności i zupełnie niepotrzebne sceny Ad Astra przypomina niezbyt przeze mnie lubianą „Grawitację” Alfonso Cuaróna, ale patrząc całościowo i doceniając z jaką ambicją James Gray podszedł do gatunku science-fiction, jestem w stanie te większe i mniejsze głupoty wybaczyć.

W Ad Astra liczy się bowiem opowieść. Dla jednych być może nudna i pretensjonalna – w końcu rzecz dzieje się w kosmosie a opowiada o sprawach do bólu przyziemnych. Dla innych być może mało atrakcyjna przez wolne tempo i snującą się narracje głównego bohatera. Dla mnie jednak oczyszczająca. Podróż syna poszukującego ojca, to w końcu jedynie metafora, która pomaga nam zrozumieć, że nawet jeśli jesteśmy we wszechświecie sami, to wciąż mamy siebie. Ba. Jesteśmy na siebie skazani. To od nas zależy co z tym zrobimy i czy zdecydujemy się zamknąć pod skorupą własnych problemów, czy może sięgnąć ręką w stronę drugiego człowieka…


Ad Astra
Reżyseria: James Gray
Scenariusz: James Gray, Ethan Gross
Zdjęcia: Hoyte Van Hoytema
Muzyka: Max Richter
Obsada: Brad Pitt, Tommy Lee Jones, Ruth Negga, Liv Tyler, Donald Sutherland i inni
Gatunek:Thriller, Sci-Fi
Kraj: Brazylia, Chiny, USA
Rok produkcji: 2019
Data polskiej premiery: 20 września 2019

 


 CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI I CIEKAWYCH ZESTAWIEŃ? POLUB NAS I BĄDŹ NA BIEŻĄCO: 
[facebook-page-plugin href=”okiemfilmoholika” width=”500″ height=”220″ cover=”true” facepile=”true”  adapt=”false” language=”pl_PL”]