Wiedźmin recenzja serialu

Wiedźmin (2019): sezon I

Nie było w tym roku chyba bardziej wyczekiwanego serialu niż Wiedźmin. W zasadzie już od kiedy Netflix oficjalnie poinformował, że ma zamiar zrealizować serial adaptujący prozę Andrzeja Sapkowskiego, każda większa i mniejsza informacja wzbudzała emocje zarówno pośród polskich fanów Sagi, jak i serii gier studia CD Project Red. Proces produkcji Lauren S. Hissrich we współpracy z Tomaszem Bagińskim był więc nad wyraz uważnie śledzony i to przez bardzo wokalną grupę. Grupę z której każdy miał inną wizję na niemal wszelki możliwy element, czy to dobór obsady, muzykę, wybór plenerów do kręcenia, na fakturze zbroi i kolorze włosów bohaterów kończąc. Teraz to już jednak wszystko nie ważne. Osiem odcinków serialu zadebiutowało na platformie 20 grudnia i dla większości mniej zafiksowanych na punkcie Wiedźmina widzów wcale nie liczyło się w jakim stopniu będzie on wierny książkom albo grom, ale czy po prostu dostarczy im tego czego od niego oczekiwali decydując się na seans, tj. dobrze spędzonego czasu w intrygującym świecie fantasty. Sam, mimo iż darzę markę ogromnym sentymentem, skupiałem się tylko na tym żeby dostać po prostu dobry serial. Także… czy się udało?

Pozwólcie, że jednak daruję sobie przybliżania kim i czym jest Geralt z Rivii, Yennefer z Vengerbergu czy Lwiątko z Cintry, bo mam solidne podstawy zakładać, że nie byłoby was tu gdybyście tego nie wiedzieli. Nie będę też nawet przybliżał zarysu fabuły, bo i to mija się z celem choćby przez wybory narracyjne, które podjęto podczas produkcji serialu. Wiedźmin skupia się bowiem nie tylko na postaci tytułowego zabójcy potworów, ale i wspomnianej już Yen i Ciri. Żeby więc należycie przybliżyć widzowi każdą z tych postaci, podczas pisania scenariusza zdecydowano się na wprowadzenie trzech linii czasowych przedstawianych widzowi równolegle obok siebie. I to jest właśnie jeden z tych elementów, co do którego widzowie czynią największe zarzuty. Czy słusznie?

To zależy od punktu widzenia. Trzeba przyznać, że taki wybór był dość odważny, szczególnie że sprawia on iż serial ma dość wysoki próg wejścia dla osób niemających wcześniej nic wspólnego z marką Wiedźmin. Z drugiej jednak strony pozwolił on faktycznie lepiej poznać nam naszych bohaterów i uwypuklił rolę mistycznego przeznaczenia, które zarówno w Sadze, jak i w serialu jest bardzo ważnym elementem całego uniwersum.

Z resztą fakt iż akcja serialu rozgrywa się na różnych liniach czasowych, jest już sygnalizowany w zasadzie od pierwszego odcinka. Czy to w dialogach, czy to w nawiązaniach do pewnych ważnych historycznych wydarzeń, czy momentami w sposób dosłowny powtarzając pewne sceny, tyle że z innej perspektywy, scenarzyści co rusz dają nam do zrozumienia, że historia Geralta, Yennefer i Ciri nie rozgrywa się w tym samym czasie, a jednak mimo to każdy kolejny poczyniony przez nich krok i każda podjęta decyzja przybliża ich do momentu, kiedy ich losy zostaną splecione mackami przeznaczenia. Z mojej perspektywy to naprawdę działa, a w ramach postępu fabuły odkrywanie pewnych zależności i zabiegów narracyjnych dostarczyło mi sporo frajdy.

W pewnym momencie fabularne klocki wskakują na swoje miejsca szerzej odsłaniając konteksty i dostarczając satysfakcje widzom, którzy tak jak ja nie koniecznie muszą mieć wszystko od razu wyłożone na tacy. Konstrukcja widełkowa scenariusza pozwoliła również bardziej skupić się choćby na genezie Yennefer, która w książce jest ledwo zarysowana. Tutaj nie tylko poznanie losów czarnowłosej czarodziejki pachnącej bzem i agrestem pozwala nam lepiej zrozumieć motywacje jej postaci, jej pragnienia, cele i charakter, ale również przybliża nam działanie magii, polityczne zależności i rolę czarodziejek w świecie Sapkowskiego. To służy kreowaniu tego świata i nawet jeśli ma to sprawić, że mniej uważny czy niezaznajomiony z pierwowzorem widz przez moment może być zdezorientowany, ostatecznie spłaca się to zarówno w finale, jak i zapewne zaprocentuje w kolejnych planowanych sezonach. Ma to również sens z uwagi na to, iż pierwsze osiem odcinków na warsztat brało jedynie opowiadania Sapkowskiego, a nie zapoczątkowaną „Krwią elfów” Sagę. Te przecież również nie rozgrywały się w sposób chronologiczny i bardziej – jak z resztą wspominał sam pisarz – służyły  budowaniu postaci oraz świata wokół nich, nie planowanej w przyszłości Sagi.

Ale dość o konstrukcji scenariusza! Wiedźmin to również bardzo dobre wybory castingowe. Henry Cavill to Geralt jakiego sobie wyobrażałem podczas czytania opowiadań Sapkowskiego. Oszczędny w słowach, trochę naiwny, trochę gburowaty, starający się nie mieszać, zachować neutralność, ale zawsze dziwnym trafem lądujący w centrum najważniejszych zdarzeń. Może jeśli chodzi o wygląd, to nie jest to Biały Wilk jak z obrazka, ale gdy skupimy się na charyzmie, grą głosem (kocham te chrząknięcia i soczyste przekleństwa) i zrozumieniem postaci przez aktora, okazuje się, że nie mogłoby być chyba nikogo lepszego w tej roli. Nieco mniej widowiskowo, ale z widokami na przyszłość zaprezentowała się z kolei Freya Allan w roli Ciri. Jej wątek jest chyba najmniej ciekawy w pierwszym sezonie, ale mimo to młoda aktorka zdecydowanie pokazuje, że nadaje się do odegrania bądź co bądź bardzo ważnej postaci w całym uniwersum stworzonym przez polskiego pisarza.

Z całej trójki najlepiej – co mnie szczerze mówiąc trochę zaskoczyło – wypada Anya Chalotra, która nie tylko dostała najciekawszy wątek, ale i pod względem czysto aktorskim zagrała Yennefer w sposób w jaki nie przypuszczałem, że uda się tak niedoświadczonej aktorce. Geralta poznajemy na szlaku śledząc jego perypetie w kolejnych adaptowanych z opowiadań przygodach. Losy Ciri rozgrywają się na przestrzeni kilku dni – przed, w trakcie i po upadku Cintry. Natomiast Yennefer to postać, która dojrzewa na ekranie, którą poznajemy najlepiej i która wydaje się najciekawsza z całej trójki. Bynajmniej nie jest to zarzut do pozostałej dwójki, a raczej pochwała dla scenarzystów, że zdecydowali się na tak nieoczywisty wybór.

Jednak siłą dobrego serialu jest też jego drugi plan i tutaj na szczęście Wiedźmin również może pochwalić się znakomicie napisanymi i zagranymi postaciami. Jodhi May jako Królowa Calanthe gdy tylko pojawia się na ekranie kradnie całą uwagę, kreując silną, hipnotyzującą, ale i pełną sprzeczności postać kobiecą. Adam Levy jako Myszowór, obdarzony interesującą urodą Eamon Farren wcielający się w Cahira oraz MyAnna Buring portretująca Tissaia’e de Vries, to świetne wybory castingowe. Każda z tych postaci pełni istotną rolę w opowiadanej historii i każda daje się zapamiętać na długo po seansie serialu. Mimo sporych kontrowersji, których sam szczere mówiąc  nie rozumiem, świetnie w roli Jaskra wypada Joey Batey. Jego relację z Geraltem trafnie porównano już do tej jaka była między Shrekiem a Osłem, a jego piosenka „Toss A Coin To Your Witcher” nie tylko od razu wpada w ucho działając jak dżingiel popularyzujący serial, ale i w samej fabule ma znakomite zastosowanie w opowiadaniu historii oraz zmianie postrzegania Geralta w świecie, w którym traktuje się go jak odmieńca i wyrzutka.

Jeśli chodzi o realizację, to momentami niestety bardzo widać, że Wiedźmin to jeszcze nie serial z budżetem na miarę ostatnich sezonów „Gry o tron”. Jednak pomijając kilka dość spektakularnych wpadek (przeraźliwie źle zrobiony Silvan, zbroje nilfgaardczyków), zarówno scenografia, większość kostiumów, jak i efekty specjalne – szczególnie kiedy twórcy decydują się na ich praktyczną odmianę – wypadają naprawdę przyzwoicie, a momentami bardzo dobrze. W pamięć zapadają też znakomicie nakręcone i zrealizowane pod względem choreografii sceny walki, w całości odegrane przecież przez samego Cavilla. Poprzez wybór muzyki, kształt scenografii i portretowanie różnorodności świata stworzonego piórem Sapkowskiego, twórcy znajdują odpowiedni kompromis między tym co oferują książki, a brudnym, niejednoznacznym i mrocznym światem jaki ukazują gry. To się sprawdza i wydaje mi się, że zarówno sympatycy jednego i drugiego źródła (choć pewnie większość jest sympatykami obydwóch) będą z tego jak twórcy podeszli do kreowania ogólnego klimatu w świecie Wiedźmina raczej zadowoleni. Najlepiej im to wychodzi szczególnie w trzecim i piątym odcinku adaptującymi odpowiednio opowiadanie „Wiedźmin” związane z odczarowaniem strzygi na dworze Króla Foltesta oraz „Ostatnie życzenie” związane z dżinem i pierwszym spotkaniem Geralta z Yen. Tak… to zdecydowanie moje ulubione odcinki pierwszego sezonu.

Niekiedy twórcy decydują się nieco odbiec od oryginału, ale gdy to robią, służy to opowiadanej historii. Czuć przez to, że serial tworzą ludzie rozumiejący ten świat, znający jego bohaterów i odmienność względem innych tworów fantastyki. Z tego względu ufam, iż po pierwszym, może i nie pozbawionym wad, ale ogólnie udanym sezonie, gdy Tomasz Bagiński i Lauren S. Hissrich wyciągną wnioski, naprawią popełnione błędy, ale i dalej nie będą się bali kierować własnym instynktem przy podejmowaniu kluczowych decyzji, kolejny będzie jeszcze lepszy. Sama marka jest w dobrych rękach, ale do końca jeszcze długa droga. Wierzę, że będzie tylko lepiej, ale… niech tylko ten Netflix grosza da Wiedźminowi.


Wiedźmin recenzja serialu
Wiedźmin (The Witcher)
Reżyseria: Alik Sakharov, Charlotte Brändström, Alex Garcia Lopez, Marc Jobst
Scenariusz: Lauren Schmidt
Zdjęcia: Sonya Belousova, Giona Ostinelli
Muzyka: Jean-Philippe Gossart, Gavin Struthers
Obsada: Henry Cavill, Anya Chalotra, Freya Allan, Joey Batey, Adam Levy, MyAnna Buring, Jodhi May i inni
Wiedźmin recenzja serialu
Gatunek: Fantasy, Przygodowy
Kraj: Polska, USA
Rok produkcji: 2019
Data polskiej premiery: 20 grudnia 2019

 


 Serial Dostępny na:Wiedźmin recenzja serialu

CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI I CIEKAWYCH ZESTAWIEŃ? POLUB NAS I BĄDŹ NA BIEŻĄCO: 
[facebook-page-plugin href=”okiemfilmoholika” width=”500″ height=”220″ cover=”true” facepile=”true”  adapt=”false” language=”pl_PL”]