Gen V recenzja serialu

Gen V (2023): sezon I

Kiedy pierwszy sezon „The Boys” pojawił się na Prime Video dość szybko okazało się, że odważna konwencja w połączeniu z pomysłem na przedefiniowanie motywów typowych dla kina superbohaterskiego, było dla sporej części widowni czymś niezwykle odświeżającym. Teraz, gdy po III bardzo dobrych sezonach serialu zapowiedziano spin-off mający skupić się na  grupie sporo młodszych bohaterów uczęszczających do collage’u dla tzw. supków, nasuwało się pytanie, czy Gen V będzie dla konwencji teen dramy tak samo odświeżające, jak „The Boys” dla kina superbohaterskiego. Śpieszę donieść, że i owszem. A jeśli chcecie wiedzieć jakiego rodzaju jest to serial, to spróbujcie sobie wyobrazić połączenie „Euforii” z „X-Men: Pierwsza klasa” podlane brutalnością, czarnym humorem i samoświadomością typowymi dla „The Boys”. Takie właśnie jest Gen V , które mimo iż jest spin-offem, zaskakująco dobrze stoi na własnych nogach. 

Choć w Gen V pojawia się wiele ciekawych postaci, bohaterką ogniskującą wokół siebie większość zdarzeń jest Marie Moreau. Marie poznajemy w scenie otwierającej serial, gdy podczas rodzinnego obiadu zaniepokojona nagłym bólem brzucha oddala się do łazienki. Dostała pierwszej menstruacji. Ale nie tylko. Okazało się bowiem, że równocześnie z pierwszym okresem u dziewczyny objawiła się supermoc. Bardzo dziwna supermoc dodajmy, bo moc dzięki której potrafi manipulować krwią. Przerażonej zarówno jednym jak i drugim odkryciem Marie przerywa dobijająca się do drzwi matka, która mając wyraźne trudności z ukryciem cienia uśmiechu na twarzy chyba przynajmniej w połowie domyśla się co przytrafiło się jej córce. W połowie, bo gdyby wiedziała całość zapewne nie wchodziłaby do łazienki za wszelką cenę. Mimo to weszła. Odkrywająca swoją moc Marie zareagowała instynktownie. Dalej jest już tylko krwawo, obrzydliwie i bardzo niepokojąco. Tak w stylu „The Boys”…

Prawdziwa akcja rozpoczyna się jednak znacznie później, gdy po kilku latach spędzonych pod ścisłą obserwacją w ośrodku dla nieletnich supków, Marie w końcu udaje się wyrwać i zostaje przyjęta na Uniwersytet Godolkina. Miejscu, w którym w dużym uproszczeniu tacy jak ona uczą się jak wykorzystać swoje moce do bycia superbohaterem, aktorem czy innym influencerem. Szkoła więc w oczywisty sposób pełni rolę kopalni talentów dla monopolistycznej korporacji Vought International, która decyduje czy i w jaki sposób wykorzystać potencjał młodych studentów. Dla Marie przede wszystkim jest to jednak droga do odpokutowania straszliwego wypadku z przeszłości i być może odkupienia w oczach oddanej do adopcji młodszej siostry. Już pierwszego dnia w szkole dochodzi do morderstwa jednego z nauczycieli i samobójstwa szkolnego gwiazdora, a nasza bohaterka odkrywa, że Uniwersytet Godolkina niekoniecznie jest miejscem za który go uważała i wraz z grupą popularnych uczniów angażuje się w rozwiązanie zagadki tajemniczych badań odbywających się w podziemiach uczelni pod kryptonimem „Las”.

Tak jak „The Boys” niezwykle celnie i sprawnie komentowało korporacjonizm, mechanizm sztucznego kreowania wizerunku i współczesne media w swojej satyryczno-brutalnej konwencji, tak i Gen V  umiejętnie przekłada ten język do mówienia o kreowanej przez ilości lajków i wyświetleń społecznej presji, z którą zmaga się dzisiejsze pokolenie nastolatków. Wystarczy powiedzieć, że w tym serialu dosłownie jest aplikacja aktualizująca co jakiś czas ranking studentów układany na podstawie klikalności, ilości wzmianek i przyrostów zasięgów w sieci. Serial dość trafnie przedstawia również proces zatruwania i indoktrynowania pod swoje potrzeby umysłów nastolatków, którzy w zasadzie od momentu przyjęcia serum V traktowani są przez Vought jak produkt na wyłączność i od wczesnych lat są przygotowywani do przyszłych ról jako narzędzia PR-owe w służbie korporacji. Oczywiście pod warunkiem, że wcześniej nie rozsypią się psychicznie w brutalnym wyścigu po sławę, czego bynajmniej wcale nie należy brać za pewnik.

Gen V to jednak przede wszystkim serial o nastolatkach i tak jak w typowym serialu o nastolatkach, wisząca w powietrzu burza hormonów dosłownie wylewa się tutaj z ekranu. Oprócz podjęcia walki z wielką złą korporacją nasi bohaterowie zupełnie jak współcześni nastolatkowie muszą zmierzyć się z własnymi lękami, nierzadko depresją i niską samooceną czy brakiem akceptacji. Muszą zmierzyć się też z procesem odkrywaniem samych siebie oraz z problemami wieku dojrzewania, z którymi ich moce często stanowią dziwną, nierzadko obrzydliwą, ale zawsze wybuchową mieszankę. Z resztą w wielu przypadkach owe moce stanowią swego parafrazę problemów związanych z presją bądź wykluczeniem przez rówieśników. I tak jedna z głównych bohaterek, która naprzemian rośnie i maleje w zależności od tego czy akurat je czy wymiotuje, stanowi komentarz do powszechnego w dobie instagramizacji życia problemu nieakceptacji własnego ciała i idących za tym w parze zaburzeń odżywiania. Mamy też moc, w której inna z głównych bohaterek/bohaterów posiada zdolność zmieniania płci na zawołanie, czym twórcy wyraźnie chcieli nawiązać do społecznego dialogu na temat transpłciowości, niebinarności i różnych etapuach definiowanja przez młodych ludzi własnej seksualności.

Trzeba przyznać, że w serialu aż roi się od ciekawych bohaterów, którzy niezależnie od tego po której stronie konfliktu stoją nigdy nie są czarno-biali i jednowymiarowi. Każdej postaci z głównej grupy nastolatków scenarzyści rozpisali osobny ciekawy wątek, podkreślając jednocześnie, że nawet jeśli czasem któreś z nich podejmuje błędne decyzje, to żadne z nich nie jest na wskroś złe. To cieszy i jest niezwykle odświeżające, szczególnie, że twórcy bardzo łatwo mogli w tym obszarze pójść w kliszę szkolnych gwiazd-socjopatów obdarzonych mocami, ale zamiast tego wyraźnie podkreślali empatię i umiejętność współczucia naszych bohaterów, nawet jeśli na pierwszy rzut oka robią złe rzeczy. To z resztą tyczy się też innej ważnej postaci, która ukrywając się pod przyjazną maską mentorki i opiekunki, w istocie ma zupełnie odmienne pobudki, ale nawet i jej motywacje jesteśmy w stanie w pełni zrozumieć.

Fani „The Boys” zapewne usatysfakcjonuje odpowiednia dawka brutalności, którą bawi się serial i która w zestawieniu z szalejącymi hormonami sprawia, że krew jak i innego rodzaju osocza leją się po ekranie strumieniami. Tu pojawia się też kilka fajnych kreatywnych scen, z których jedna szczególnie zapadająca mi w pamięć polega na wizualizacji tego co bohater robi z innymi ludźmi przedstawiając ich na ekranie jako rozrywanych i rozczłonkowywanych w pierzynę mapetów. My widzimy tylko przerażający efekt końcowy i możemy sobie jedynie wyobrażać czy była pierzyna i co działo się w rzeczywistości. W tym przypadku ten oryginalny zabieg twórcy mogli usprawiedliwić schizofrenicznymi zaburzeniami bohatera, ale w innych zdecydowanie nie bawili się już w subtelności.

Jako spin-off Gen V sprawdza się idealnie, ale co najważniejsze, to serial stojący twardo na własnych nogach, którego sukces nie opiera się na nawiązaniach czy cameo Homlandera czy Starlight wyskakujących zza każdego rogu, a ciekawych i pełnokrwistych bohaterach. Bohaterach, którzy absolutnie śmiało sami mogą ciągnąć całą historię nawet w oderwaniu od reszty uniwersum. Tu na pochwały zasługuje w zasadzie cała obsada, bo wszyscy grają tu na równie wysokim poziomie. Nie ma tu może postaci równie charyzmatycznej i hipnotyzującej ekran jak Homelander w wykonaniu Antony’ego Starra, ale ten serial zdecydowanie tego nie potrzebuje. W przypadku Gen V na pierwszy plan wychodzi bohater zbiorowy w postaci naszej grupy nastolatków oraz relacje i zmieniająca się dynamika między nimi, a te elementy działają fantastycznie.

Także jeśli zmęczyło Was czekanie na IV sezon „The Boys” to Gen V zdecydowanie nie może umknąć waszej uwadze. Niedawno zresztą ogłoszono, że Prime Video zamówiło II sezon spin-offu. I wcale się nie dziwie, a jeśli podobnie jak w przypadku serialu o Billy’m Butcherze i spółce, Gen V z każdym sezonem będzie notowało zwyżkę formy, to aż boje się pomyśleć jakie cuda i chore pomysły siedzą w głowach Kripke i reszty twórców. Boje się, ale jednocześnie nie mogę się doczekać…


Gen V recenzja serialu

 




Silos recenzja serialu