Nie wiem na ile Zygmunt Miłoszewski zainspirował się klasykiem Stephena Kinga, ale mi jego Domofon bardzo kojarzy się właśnie ze Lśnieniem. Porównania narzucają się samoistnie – mroczny budynek o ciekawej historii, dziwni lokatorzy, mrożące krew w żyłach wydarzenia nadprzyrodzone i postępujące szaleństwo. Wprawdzie para głównych bohaterów nie ma dziecka obdarzonego wyjątkowymi zdolnościami, a miejscem akcji nie jest hotel, ale podobnie jak rodzina Torranc’ów nie mogą uciec przed czyhającym na nich złem. Nieczyste moce wyciągają po nich swoje szpony, mieszają zmysły i sieją strach. Zwyczajne miejsca i przedmioty, a nawet osoby zmieniają się w przerażające narzędzia terroru, które swoje źródło ma gdzieś w mrokach przeszłości. Do tego jest również upiorna winda i kilkanaście niewyjaśnionych zgonów, a także tajemniczy „Ktoś”, który słyszy wszystko.
Może jednak zacznijmy od początku. Agnieszka i Robert to młode małżeństwo, które ucieka z prowincji wprost w objęcia stolicy, a konkretnie bloku z wielkiej płyty na Bródnie. Blok jak blok- kto mieszkał ten wie, ale dla nich własne „M” ma być początkiem nowego, lepszego życia. Co tam obdrapana klatka schodowa, cienkie ściany i metraż przypominający więzienną cele, przecież ważne, że na swoim i razem. Niestety wymarzone lokum ma nieco więcej wad, a blok ewidentnie skrywa tajemnicę, która oddziałuje na swoich mieszkańców. Agnieszka, która jest przecież całkiem rozsądną osobą zaczyna dostrzegać rzeczy, które przyprawiają o gęsią skórkę i szybko przekonuje się, że niebezpieczeństwo czyha nie tylko w ciemności. W obliczu zagrożenia i niemożności ucieczki nawiązuje sojusz z Wiktorem- dziennikarzem alkoholikiem zmagającym się z demonami przeszłości i Kamilem – nastolatkiem, który nie potrafi porozumieć się z własnymi rodzicami. W trójkę staną naprzeciw złu i spróbują ocalić siebie i resztę sąsiadów przed… no właśnie przed czym? To właśnie będą musieli odkryć.
Dla mnie było to pierwsze spotkanie z twórczością Miłoszewskiego i przyznam szczerze, że zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Książkę czyta się lekko i przyjemnie o ile ktoś gustuje w literaturze grozy. Oczywiście znam lepsze horrory, ale znam też gorsze więc Domofon jest debiutem całkiem udanym. W dodatku napisanym w świetnym stylu, bardzo poprawnie i estetycznie, co osobiście niezwykle cenię o czym pisałam ostatnio. Bohaterowie są autentyczni i ciekawi, a intryga wciąga niczym ruchome piaski dzięki czemu każdy kolejny rozdział pochłania się coraz szybciej byle tylko dowiedzieć się jak to wszystko się skończy. Napięcie jest serwowane stopniowo, w sposób wysmakowany – bez zbędnej nadgorliwości.
W zasadzie wszystkie stosowane przez Miłoszewskiego zabiegi są bardzo klasyczne jeśli chodzi o powieść grozy, ale ujęte nieco inaczej fantastycznie ze sobą współgrają(nawet z wzorców trzeba umieć korzystać). Porównanie do Lśnienia nie jest bezzasadne, ale czy można określić, która z nich jest lepsza? Nie sądzę. Przede wszystkim dlatego, że jakby nie było są to dwie zupełnie inne książki, osadzone w innej rzeczywistości i choć wiele je łączy to jeszcze więcej dzieli. Domofon ma swoje drugie dno pokazujące jak niewiele wiemy o swoich sąsiadach, a nawet o najbliższych nam osobach. Wszyscy mamy swoje tajemnice, pytanie tylko jak wiele jesteśmy w stanie zrobić by je ukryć? Miłoszewski w przeciwieństwie do Kinga oprócz mrocznej atmosfery dodał do historii sporo czarnego humoru co dało niesamowity rezultat końcowy. Pokazał, że horror może również bawić, nie tracąc przy tym ani na klimacie ani na jakości.
MOJA OCENA
7/10
OD STRONY TECHNICZNEJ