Sequel Obecności był dla mnie jedną z najbardziej wyczekiwanych premier roku. Jako fan „Naznaczonego” głęboko wierzyłem, że i tym razem James Wan pokaże że co jak co, ale przestraszyć to On potrafi. Nadzieje wzrastały wprost proporcjonalnie do ilości horrorowych gniotów, którymi w międzyczasie uraczyli Nas mniej utalentowani reżyserzy. Jednak do dnia premiery wciąż tliła mi się w głowie niewielka obawa iż sequel kultowego już filmu, okaże się odcinaniem kuponów od popularności poprzednika. Na szczęście nic z tych rzeczy! Obecność 2 daje widzowi jeszcze więcej niż „jedynka”, a utarte do bólu powiedzenie że sequele są gorsze, kompletnie nie ma tu racji bytu.
Mamy lata 70. Po będącej medialną sensacją sprawie z Amityville, specjalizujące się w tropieniu zjawisk paranormalnych małżeństwo Warrenów, musi zmierzyć się z publiczną nagonką i sceptykami próbującymi zdyskredytować ich wiarygodność. Co gorsza, będącą silnym medium Lorraine, systematycznie nawiedzają zwiastujące tragedie wizje. Kiedy małżeństwo postanawia odpocząć już od duchów i czających się w ciemnościach demonów, na horyzoncie pojawia się kolejna potrzebująca pomocy rodzina.
Po drugiej stronie oceanu, na szarych i z lekka obskurnych londyńskich przedmieściach thatcherowskiej Anglii, mieszka rodzina Hodgsonów. Życie ledwo wiążącej koniec z końcem porzuconej matki z czwórką dzieci, do lekkiego nie należy. To jednak nic w porównaniu do horroru jaki ich czeka. Dom w którym mieszkają okazuje się – suprise! – nawiedzony, a paranormalne zjawiska skupiają się na małej Janet, która z dnia na dzień zostaje bohaterką mediów w całej Anglii. Sprawą interesują się zarówno sceptycznie nastawieni badacze, jak i amatorscy poszukiwacze duchów. Przypadek angielskiej rodziny staje się tak popularny, że Kościół postanawia wysyłać parę najlepszych specjalistów w celu ustalenia czy dom faktycznie jest nawiedzony. I tak właśnie, po blisko 40-minutowym prologu, losy Warrenów i Hodgsonów splatają się, a wraz z chęcią pomocy, Lorraine Warren przywozi ze sobą obawy i strach przed urzeczywistnieniem nękających ją wizji.
Obecność 2 jak na horror jest bardzo długa. To na szczęście – w przypadku tak udanej produkcji – traktować należy tylko jako zaletę. Ponad dwu godzinny czas trwania, pozwala Wanowi skrupulatnie zarysować sytuację w jakich znaleźli się zarówno Warrenowie, jak i Hodgsonowie. Zanim zostaniemy świadkami powoli postępującego dramatu, reżyser świetnie zapozna Nas z głównymi bohaterami i trapiącymi ich problemami.
Nie myślcie jednak, że akcja zacznie się dopiero w połowie filmu. James Wan jak w każdym ze swoich horrorów genialnie dawkuje napięcie. Skutecznie unika dłużyzn, ale i napakowanych kliszami wymuszonych prób przestraszenia widza. Wszystko jest odpowiednio wyważone. A nawet gdy reżyser wręcza Patrickowi Wilsonowi gitarę do ręki i odgrywa jeden ze szlagierów Elvisa, w tle czujemy czyhające zagrożenie i z niepokojem przeczesujemy wzrokiem krawędzie kadru.
Obecność 2 jest tak skutecznym straszakiem przede wszystkim dzięki niezwykłemu wyczuciu i znakomitemu warsztatu reżysera. Już sama praca kamery przyprawia widza o gęsią skórkę. O maestrii Wana świadczą również sposoby jakimi próbuje Nas przestraszyć. W każdym jego horrorze wyraźnie rysuję się jego fanowskie i oryginalne podejściu do kina grozy. Australijczyk nie idzie bowiem na łatwiznę i nie ogranicza się tylko do schematycznych jumpscare’ów czy lewitujących przedmiotów. W pierwszej części bawiliśmy się w chowanego i spoglądaliśmy w odbicie lusterka grającej pozytywki, tutaj otrzymujemy demoniczne obrazy, ożywione zabawki i… nie nie nie! Nie będę zdradzał wszystkiego…
Świetnie spisują się również aktorzy. Patrick Wilson idealnie wciela się w bohatera, który w zależności od sytuacji; zagra twardziela, wda się w pyskówkę z duchem, i wypędzi demona, a w innej – chwyci za klucz francuski i uszczelni przeciekające rury, udzielając przy tym ojcowskich rad oraz podtrzymując na duchu rozbitą dramatem rodzinę. Znakomite recenzje zbierze również młoda Madison Wolfe, której Janet – będąca zaraz po Warrenach najważniejszą postacią filmu – perfekcyjnie operuje przerażeniem i strachem malujący się na jej twarzy. Autentyzm który emanuje w najstraszniejszych momentach filmu, robił wrażenie, i nie kruszył tak umiejętnie budowanego przez reżysera napięcia.
Mimo większej dawki efektów specjalnych i troszkę luźniejszego podejścia do prawdziwego ukazania przygód Warrenów, Obecność 2 broni się w każdym punkcie filmu. Faktem jest że efekty nie są szczytem maestrii, ale wyolbrzymiony sposób ich ukazania ma swój urok – i co najważniejsze – potrafi przestraszyć. Jednak jakby to absurdalnie nie brzmiało, to nie strach jest fundamentem na którym swój horror buduje James Wam, a klimat. Począwszy od znakomitego pokazania thatcherowskiej Anglii, przez rekwizyty, epokowe meble, szarawe barwy kliszy, po towarzyszącemu widzowi od pierwszej do ostatniej minuty napięciu i uczuciu zagrożenia… tak, to wszystko składa się właśnie na klimat i aurę którą roztacza produkcja Wana na sali kinowej.
Obecność 2 w odróżnieniu od wielu innych horrorów ma ciekawą fabułę i faktycznie coś chce opowiedzieć, a do póki reżyser pozostanie oryginalny i w swoim straszeniu nie pójdzie na łatwiznę, do póty będzie nosił miano współczesnego mistrza grozy. Mimo wszystko moim ulubionym dreszczowcem Wana dzięki swojej teatralności i skromności, dalej pozostaje pierwszy „Naznaczony”, ale jeśli reżyser dalej będzie robił tak stylowo spójne horrory, to aż strach się bać co zaserwuje Nam przy okazji kolejnej premiery.


Recenzja została opublikowana również na portalu ZażyjKultury.pl
Za seans serdecznie dziękuję:
![]()










