Michel Faber – Pod skórą

Pod skórą - recenzja książkiPo książkę Michela Fabera sięgnęłam po obejrzeniu filmu, a film (choć wstyd przyznać) wybrałam, bo jedna ze scen nagrywana była w moim mieście. Jak się okazuje niezbadane są ścieżki wiodące nas ku dobrej książce. Tak więc kiedy już obejrzałam film to głównie chciałam wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi? Bez względu na to czy był adaptacją czy też na motywach powieści Fabera to czy jest możliwe by w prawie 320 stronicowej książce działo się w gruncie rzeczy tak niewiele? I co z tym tytułem? Oczywiście dzieło Jonathana Glazera możemy interpretować jak chcemy, ale z formą pisaną już tak łatwo nie jest. Musi być historia, a z niej wynikać coś, co skłoniło twórcę do nadania takiego, a nie innego tytułu. Przynajmniej w moim osobistym odczuciu. Tak więc nie bardzo wiedziałam czego się spodziewać, ale z całą pewnością nie spodziewałam się tego co zaserwował autor.

Przede wszystkim nie jest to książka akcji. Co to, to nie. Każdy kto lubi opowieść płynącą wartko niczym górski strumień po roztopach będzie rozczarowany więc lepiej niech w ogóle się za nią nie zabiera. Fani horroru czy thrillerów również mogą poczuć się oszukani. Książka opisywana jest jako sensacja/kryminał, ale i tutaj z pewnością znajdzie się mnóstwo zastrzeżeń jeśli chodzi o klasyfikację. Skoro jednak nic z powyższych to co? W Pod skórą znajdziemy wszystkiego po trochu, ale niczego w pełni – taki opis będzie najbliższy prawdy. Jest tajemnica, są wydarzenia przyspieszające bicie serca, są zwroty akcji, choć nie zawrotne to jednak całkiem mocne. Jest też pytanie, na które odpowiedź jest w stanie zaskoczyć każdego, a kiedy wreszcie ją dostajemy historia zmienia się diametralnie. Chyba nigdy nie czytałam książki, która tak drastycznie zmieniłaby moje spojrzenie na fabułę w trakcie czytania. To trochę tak, jakbyśmy podczas jedzenia dobrze nam znanej potrawy (taki rosół na przykład) nagle odkryli, że smakuje on jak lody, w dodatku miętowe. Mimo tej nagłej zmiany „smaku” opowieść (literacka czy też kulinarna) nie traci niczego na swojej wartości. Wręcz przeciwnie.

Pierwsza część powieści Fabera najbardziej przypomina właśnie kryminał z nutką sensacji i zadatkami na thriller, a nawet horror. W drugiej natomiast znajdziemy sporo wątków psychologicznych, ale w nieco zawoalowanej formie, przyprawione szczyptą s-f. Autor prowadzi nas przez historię dość wolno. Obserwujemy kolejne sceny jakbyśmy płynęli kajakiem (chyba poczułam lato, stąd owe wodne porównania) po leniwej rzeczułce – słonko świeci, ptaszki śpiewają, nurt nas niesie więc i wysilać za bardzo się nie musimy, wystarczy, że od czasu do czasu machniemy wiosłem, żeby nie wylądować w przybrzeżnych trzcinach. Z tym, że za tymi trzcinami jest ciemna ściana lasu, a my mamy nieodparte wrażenie, że jesteśmy obserwowani, a ten kto na nas patrzy wcale nie jest przychylnie nastawiony, a w dodatku ewidentnie podąża naszym śladem. Nie widzimy go, ale wiemy, że tam jest. Czujemy to… no właśnie- pod skórą. I choć nasz racjonalny umysł próbuje bagatelizować owo niewidzialne zagrożenie (słońce, woda, ptaszki… co może nam się stać?), to podświadomość uparcie szepcze- strzeż się!

Rzeczywistość, w której obracają się bohaterowie książki daleka jest od sielanki. Zamiast słońca mamy mgłę, deszcz i wiatr czyli szarobury szkocki klimat, zamiast płynąć jedziemy małym, zdezelowanym autkiem, a towarzyszy nam nie śpiew ptaków lecz Isserly – dziwna dziewczyna w okularach niczym denka od słoików (kto kiedyś oglądał „13 Posterunek”z pewnością wie o co chodzi), z ciałem pokrytym bliznami i biustem, którego nie powstydziłaby się nie jedna aktorka filmów dla dorosłych. Nie wiemy kim jest, ale od samego początku zdajemy sobie sprawę, że coś mocno jest z nią nie tak. Normalne, młode kobiety, ubrane, jak nasza bohaterka, w mocno wydekoltowaną bluzkę(a wiemy już, że ma czym oddychać) raczej nie zajmują się podwożeniem autostopowiczów w dodatku tylko i wyłącznie płci odmiennej. Natomiast dla Isserly to chleb powszedni, do tego stopnia, że wygląda niemalże jak obowiązek, albo… praca. I to właśnie ciekawi najbardziej. Do czasu. Momentem przełomowym(przejściem z rosołu do lodów) jest poznanie pochodzenia naszej bohaterki, a także motywów nią kierujących. Nie dzieje się to nagle. Faber nie uderza nas tą wiadomością prosto w twarz aż zobaczymy gwiazdy, ale pozwala nam na samodzielne poskładanie w całość strzępów informacji. Obraz, który się z nich wyłania z początku traktujemy z nieufnością i niedowierzaniem, by wreszcie zacząć odkrywać drugie, a nawet trzecie dno.

Nie zdradzę kim jest Isserly, ale powiem wam, że jej historia w dość niecodzienny sposób pokazuje jak łatwo wykorzystuje się młodość i naiwność, a także jakie niesie to za sobą konsekwencje. Kiedy rzeczywistość daje nam kopa w wiadomą część ciała i brutalnie zmusza nas do dorosłości podejmujemy decyzje i wybieramy drogi, które jeszcze przed momentem były dla nas niewyobrażalne. Cena przetrwania bywa niezwykle wysoka i dopiero kiedy przychodzi nam ją zapłacić przekonujemy się do czego tak naprawdę jesteś zdolni. Przypadek Iesserly jest więc jednocześnie czymś zupełnie abstrakcyjnym i bardzo powszechnym. Wszystko zależy od punktu widzenia.

Z drugiej strony Pod skórą mogłoby stać się jednym z silniejszych argumentów w rękach wojujących wegetarian (nie pytajcie dlaczego- przeczytajcie książkę), a słowa „pod skórą wszyscy jesteśmy tacy sami” mogłyby zostać ich hasłem. Koniec końców obraz misternie utkany przez Michela Fabera jest niezwykle sugestywny i z pewnością niejednego skłoni ku głębszemu przemyśleniu swoich nawyków żywieniowych. A idąc dalej tym tokiem myślenia to przede wszystkim mówi o tym, o czym często zapominamy czyli o szacunku dla wszystkich żywych istot. Pamiętajmy, że jesteśmy tylko nędznym pyłkiem w historii Ziemi(choć ilością destrukcyjnych działań staramy się to nadrobić), a co tu mówić o całym Wszechświecie. Z drugiej strony Pod skórą to opowieść o samotności i wyobcowaniu, o błędach młodości, utraconej niewinności, dorosłości, która diametralnie różni się od naszych wyobrażeń i rozczarowuje tak silnie, że zostaje nam tylko cynizm i zgorzknienie. A także o wrażliwości i empatii, którą można odnaleźć na styku, tylko z pozoru różnych, światów.

Zdaję sobie sprawę, że książka nie każdemu przypadnie do gustu. Jest specyficzna zarówno jeśli chodzi o treść jak i o formę. Przynajmniej tym nie różni się od swojej filmowej wersji. Mi się podobała i na pewno kiedyś do niej wrócę, a was zachęcam do przeczytania i wyciągnięcia własnych wniosków, a może nawet podumania nad swoim własnym światopoglądem. Zawsze możecie też obejrzeć film, jeśli nie dla głębokich refleksji i porywającej historii, to chociażby ze względu na Scarlett Johansson.

MOJA OCENA

8/10

OD STRONY TECHNICZNEJ

Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 320
Tytuł oryginalny: Under the skin
Tłumaczenie: Świerkocki Maciej

CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI I CIEKAWYCH ZESTAWIEŃ? POLUB NAS I BĄDŹ NA BIEŻĄCO: 
[facebook-page-plugin href=”okiemfilmoholika” width=”500″ height=”220″ cover=”true” facepile=”true”  adapt=”false” language=”pl_PL”]