Wszystko zaczęło się pięć lat temu, kiedy to w kinach pojawiła się pierwsza część „Obecności”. Jej reżyser, James Wan, już wcześniej serią „Naznaczony” udowodnił, że horror to gatunek w którym czuje się jak ryba w wodzie. Nic więc dziwnego, że sam film o słynnej parze badaczy zjawisk paranormalnych – Lorraine i Edzie Warrenach, stał się jednym z kinowych hitów i objawień 2013 roku. Po sukcesie pierwszego z filmów studio postanowiło wykorzystać jego popularność i nakręciło spin-off „Annabelle”. No i cóż tu dużo mówić. Bez Jamesa Wana u sterów film skończył tak jak kręcone do tej pory kolejne części „Naznaczonego„, czyli łagodnie mówiąc – mizernie.
W 2016 roku do kin trafił jednak kolejny film z powoli rozbudowywanego uniwersum horrorów, a mianowicie długo wyczekiwany sequel – „Obecność 2„. I co? I mamy kolejny sukces zarówno artystyczny, jak i finansowy, czego zasługą był ewidentnie powrót australijskiego reżysera za kamerę, który ponownie przypomniał nam o swoim wyczuciu gatunki i niemałych zdolnościach inscenizacyjnych (parę scen z tego filmu to czyste złoto horroru). Później do kin trafiła o dziwo całkiem przyzwoita, a przynajmniej na pewno lepsza od poprzedniczki, kontynuacja „Annabelle„, a w dalszych zapowiedziach pojawiła się ona – Zakonnica. Przerażająca i demoniczna postać w habicie wydawała się znakomitym materiałem na film, szczególnie, że niektóre z jej scen w „Obecności 2” potrafiły przyprawić o niezłą palpitację serca. Co więc mogło pójść nie tak? Otóż jak się okazuje – w zasadzie wszystko…
Jest rok 1952. Usytuowane w okolicach małego rumuńskiego miasteczka opactwo należy do tych miejsc, o których miejscowa społeczność nawet nie rozmawia, a pokryte mgłą i prowizorycznymi drewnianymi krzyżami tereny wokół omija tak szerokim łukiem jak to tylko możliwe. Z tym budzącym zimny dreszcz na plecach miejscem z pewnością jest coś nie tak, a zło wydaje się tu kryć w każdym lekko zaciemnionym zakamarku.
Co gorsza, pewnej nocy młoda zakonnica, ściskając tajemniczy klucz, powiesiła się tuż przed fasadą budynku, a jej zwłoki odkrył dopiero po kilku dniach miejscowy podróżnik i flirciarz francusko-kanadyjskiego pochodzenia, znany przez resztę filmu jako Francuzik. Aby zbadać tajemniczą śmierć, Watykan decyduje się wysłać do opactwa swojego kapłana od zadań specjalnych – ojca Burke’a oraz siostrę Irene – młodziutką nowicjuszkę u progu złożenia ostatnich ślubów. Ich zadaniem jest ustalenie co takiego właściwie się stało i jakie siły nękają to święte miejsce. Eskortujący ich na miejsce Francuzik nawet się nie zastanawia. Mówi krótko – to miejsce jest przeklęte. Oni i my widzowie jednak sami musimy się o tym przekonać. Bo oczywiście, nasz bohater ma rację – to miejsce jest przeklęte i wygląda na to, że żadna ilość modlitw młodych zakonnic nie może go już ocalić…
Pomysł na przybliżenie nam genezy przerażającego demona Valaka z „Obecności 2” był naprawdę znakomity. Zakonnica samym swoim wyglądem potrafi solidnie nastraszyć, a i w filmie Jamesa Wana wydawała się na tyle ciekawym elementem fabuły, że z chęcią chciałem dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Pojawiło się jednak kilka problemów.
Otóż poza szczątkowymi informacjami W zasadzie nic nowego się o tej postaci nie dowiadujemy. Co gorsza – nie dowiadujemy się również nic o tym, czego tak właściwie chce ten przeraźliwy demon.
Jednak po kolei. Film zaczyna się dość dobrze. Prolog i wstęp odpowiednio dawkują horrorowe elementy filmu, a gdzieniegdzie skutecznie rozluźniają przed tym co ma nas czekać. Jest dokładnie jak wtedy gdy za oknem widzisz zbliżające się ciemne chmury i błyskawice, a dookoła jednak wciąż jest miło, słonecznie i sympatycznie.
Wszystko zaczyna sypać się wtedy, gdy nasi bohaterowie trafiają do opactwa. I nie – wybaczyłbym tu nawet całą masę irracjonalnych zachowań na które nauczyłem się nie zwracać w horrorach uwagi. Gorzej jednak, że wtedy tak na prawdę wychodzi na jaw, że film nie ma w zasadzie żadnej historii do opowiedzenia. Nie chce kreować postaci które polubimy lub które przynajmniej nas zainteresują, a cały swój środek ciężkości reżyser opiera na ogromnej ilości – najczęściej nieudanych – jumpscare’ów, w których z drzew wyskakiwać będą pokraczne maszkary, a w korytarzach gonić zombie-zakonnice. Nawet fajnie ucharakteryzowana i pasująca kolorystyką do ciemnych, wilgotnych korytarzy tytułowa zakonnica, po pewnym czasie przestaje być niepokojąca, a każde kolejne pojawienie się jej na ekranie staje się coraz bardziej przewidywalne.
Naprawdę bardzo żałuję, że twórcy tak pobieżnie potraktowali fabularną cześć filmu. Pretekstowa historia daje nam ochłapy informacji czy to na temat miejsca w którym rozgrywa się akcja, czy samej demonicznej zakonnicy, a jednak skoro twórcy postanowili zrobić o niej film, to liczyłem i chyba miałem prawo liczyć na to, że będą mieli jakiś pomysł na tę postać i będą mieli coś ciekawego do opowiedzenia.
Nawet jeśli stwierdzili, że Zakonnica przyzwoicie działa jako jedynie horrorowy element filmu i nie ma potrzeby opowiedzieć o niej coś więcej, to i w tej materii dali ciała. Czemu? Ano ponieważ jumpscare’y są zwyczajnie słabo podbudowane i kiepsko zainscenizowane. Praca kamery jest zbyt rytmiczna i czyni dynamikę scen zbyt przewidywalną, a samo zachowanie bohaterów czy zmiana ujęć skutecznie pokazuje nam z jak mało oryginalnymi i wtórnymi sposobami straszenia mamy tu do czynienia.
Nie znajdziemy tu tak groteskowej i dziwnej, że aż przerażającej sceny jak ta w pracowni Demona w „Naznaczonym”. Reżyser nie wywiedzie nas w pole jak w znakomitej scenie zabawy w chowanego w pierwszej części „Obecności”. Nie licz też na to, że ktokolwiek wpadnie tu na tak oryginale sposoby budowania napięcia jak w scenie ze szklanką wody i rozmową z duchem czy znakomicie poprowadzonej sekwencji z cieniem i obrazem zakonnicy właśnie z „Obecności 2„. Sceny, która swoją drogą była w tym filmie nieudolnie kopiowana, a wysypała się i pod względem inscenizacyjnym, i czysto technicznym.
Sposoby straszenia w Zakonnicy wieją wtórnością, fabuła nie zachwyca, Taissa Farmiga i Demián Bichir nie wzbudzają żadnych emocji, a demoniczna zakonnica snuje się po korytarzach opactwa coraz bardziej nudząc i gasząc nadzieje na przynajmniej przyzwoity seans. Całe szczęście jest w tym filmie coś co autentycznie może się podobać, a mianowicie muzyka i scenografia.
Oba te elementy kreują naprawdę fajny klimat, który – jeśli akurat film nie próbuje być ocierającym się o kino klasy B komediowym straszakiem – sprawia, że chcemy eksplorować mroczne zaułki i korytarze opactwa, i mimo wszystko wciąż zainteresowani, trwamy przy naszych bohaterach. Muzyka Abla Korzeniowskiego doskonale buduje napięcie, podkreślając głębokimi basami czy chórem w tle charakter miejsca w którym jesteśmy. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że momentami muzyka polskiego kompozytora potrafi wzbudzić większy niepokój niż to co dzieje się na ekranie.
Nie rozumiem i nie zgadzam się z opiniami, że film należy oceniać przez pryzmat całego uniwersum i to jak się w niego wkomponował. To całkowicie bez sensu, a fakt którym reżyserzy świadomie mydlą widzom oczy na początku i końcu filmu, podkreślając, że Zakonnica łączy Cię bezpośrednio z „Obecnością”, absolutnie nic nie zmienia. W mojej ocenienie nie zmienia nic również to, że uzupełnia nieco kluczowe wątki odnoszące się do postaci Lorraine Warren, że pozostawia pewne furtki interpretacyjne odnośnie jej pochodzenia. Spoko, ale to też nie oznacza, że automatycznie należy oceniać jakiś tytuł lepiej, traktować łagodniej. Dlaczego? Ponieważ Zakonnica nie funkcjonuje jako pojedynczy film, jako spójna historia.
Możecie wierzyć bądź nie, ale naprawdę liczyłem na ten film. Lubię uniwersum horrorów i chciałem żeby Zakonnica, pomimo wszystkich znaków na niebie i ziemi które temu przeczyły, była po prostu dobrym lub choć przyzwoitym horrorem. Być może reżyser miał inny pomysł na swój film i nie chciał powielać stylu Jamesa Wana. Chwała mu za to! Jednak kiedy nie masz oparcia w dobrze poprowadzonych scenach grozy lub przynajmniej wyrazistych charakterach, nie możesz liczyć na to, że cokolwiek ci się uda. Koniec końców okazuje się, że Zakonnica lepiej prezentuje się jako portret na ścianie, niż samodzielna postać. I to jest chyba największa porażka tego filmu.
Zdjęcia: Maxime Alexandre
Muzyka: Abel Korzeniowski
CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI I CIEKAWYCH ZESTAWIEŃ? POLUB NAS I BĄDŹ NA BIEŻĄCO: