Szybcy i wściekli 10 recenzja

Szybcy i wściekli 10 (2023): Rodzina w opałach

Czasy gdy w serii Szybcy i wściekli chodziło o wyścigi grupy kalifornijskich kierowców kradnących odtwarzacze DVD zdają się tak odległe i tak oderwane od rzeczywistości, że lepiej się nad tym zbyt długo nie zastanawiać. Dziś nasza grupa świadczy freelancerskie usługi tajnym agencjom rządowym, a la familia Doma Toretto rozrosła się przez te 9 części do tego stopnia, że zwyczajnie zaczęło brakować krzeseł i miejsc przy stole podczas tradycyjnego barbecue. Franczyza zapoczątkowana w 2001 roku przejechała dużo krętych i wyboistych dróg, ani przez chwile nie zdejmując nogi z pedału gazu, przechodząc z akcyjniaka klasy B o wyścigach ulicznych, przez heist movie, kino szpiegowskie i rozbuchane kino akcji w stylu Mission Impossible, a kończąc na kinie superbohaterskim, w którym Dominic Toretto zamiast maski i peleryny ma swój biały bezrękawnik, łańcuch z krzyżem i Dodge’a Chargera. Spytacie jaką moc posiada nasz bohater? Cóż, oprócz brawurowej jazdy samochodem marki Dodge i zdolnością ignorowania praw fizyki, jego największą supermocą jest jego rodzina. Problem w tym, że na horyzoncie pojawia się zagrożenie, które za wszelką cenę chce mu ją odebrać…

Naszą la familie zastajemy w dość sielankowej atmosferze przy butelce jasnej Corony i tradycyjnym barbecue. Co prawda część ekipy dowodzonej przez Romana planuje małą akcje dla agencji w Rzymie, ale zasadniczo wszyscy zdają się prowadzić dość spokojne, rodzinne życie. Dom i Letty rozmawiają nawet o potencjalnym młodszym rodzeństwie dla ich syna Little B. Tym większe zaskoczenie budzi zjawiająca się u ich progu ciężko ranna Cipher, która oznajmia Domowi, że na niego i jego rodzinę czycha olbrzymie zagrożenie. Większe niż ona sama, a przypomnijmy, że w poprzednich częściach nasza urocza dama próbowała przejąć władzę nad światem i takie tam…

Tym nienazwanym przez nią zagrożeniem jest Dante Reyes. Kojarzycie nazwisko? A pamiętacie kiedy w Fast Five Dom Toretto i Brian z przyczepionym na pakę olbrzymim sejfem w rytm Danza Kuduro zdemolowali połowę ulic w Rio de Janerio, rujnując i doprowadzając pośrednio do śmierci tamtejszego barona narkotykowego Hernana Reyesa. No to Dante to jego syn, który co prawda (jak sam przyznaje) nie uważał go za zbyt dobrego ojca, ale w żadnym razie nie może wybaczyć Domowi ośmieszenia jego rodziny i zerwania więzi ojca z synem, których nie da się przecież niczym zastąpić. Szalony, psychotyczny, maniakalny, ale i z dość ekstrawaganckim podejściem do mody oraz wyraźną słabością do rosyjskiego baletu Dante układa więc genialny plan, którego wszystkie naostrzone ostrza wycelowane są prosto w serca najbliższych Doma Toretto.

Umówmy się, nie było to zbyt trudne do przewidzenia, szczególnie, że nasz łysy superbohater nie potrafi wytrzymać 10 minut na ekranie nie wspominając ile znaczy dla niego rodzina. Dante nie chce bowiem szybko uśmiercać Doma, ale zgodnie z naukami swojego ojca, doprowadzić go do takiego cierpienia, żeby ostatecznie zadana śmierć była dla niego ulgą od życia. Brzmi diabelnie, a co gorsza, Dante mimo wyraźnego szaleństwa, wydaje się w tym niezwykle zdeterminowany i skuteczny…

Zakładam, że jeśli tu jesteś i to czytasz, to dobrze wiesz z jakim rodzajem kina mamy tu do czynienia. Już od dawna Szybcy i wściekli przestali nawet próbować nam wmówić, że szeroko pojęty realizm, sens i logika są ich obiektem zainteresowania. Każda kolejna cześć zawieszała poprzeczkę absurdu coraz wyżej i wyżej, aż koniecznym stało się wysłanie naszych bohaterów rakietą w kierunku stratosfery, co jest tyle zabawne co i symboliczne, patrząc jaką drogę i ewolucje przeszła franczyza. Szykujcie się jednak, że Fast X będzie częścią, w której głupot, dziur i niedorzeczności scenariuszowych będzie chyba najwięcej, ale zarazem to również ta odsłona serii, w której autentycznie czuć największą stawkę.

Motywowany cały czas dobrem rodziny, honorem i lojalnością Dom rzadko kiedy mógł się zmierzyć z swoim prawdziwym nemezis. Nie żeby nikt wcześniej tego nie próbował, bo motywowany chęcią zemstą po bracie Deckard Shaw był pierwszym podejściem do eksploatowania wątku osobistej vendetty na rodzinie Toretto. Jednak gdy angażujesz do tego Jasona Stathama prostym do przewidzenia było, że konflikt ten wcześniej czy później zostanie zgaszony zmrożoną Coroną przy barbercue, albo przynajmniej zakończy się obustronnym szacunkiem między panami. Dante, grany przez całkowicie odpinającego aktorskie wrotki Jasona Momoa, jest kolejnym podejściem do tego tematu i to właśnie dzięki nadaniu temu wątkowi cech i charakteru osobistej zemsty, a antagoniście motywacji dużo przyziemniejszej niż chęć wzbogacenia się czy zwiększenia władzy, czynią z tej ekranowej rywalizacji dużo bardziej interesujący spektakl.

Widać, że sporym problemem dla scenarzystów była powiększająca się wręcz do absurdalnych rozmiarów grupa postaci, których z każdą kolejną częścią przybywało, którzy znikali i wracali, a dla których trzeba było przecież znaleźć czas i miejsce w całej historii. Na pewno nie pomogło, że i w tej części doszło kilka nazwisk z Brie Larson w roli córki szefa Agencji Mr. Nobody oraz wyglądającym jak wygenerowany przez AI gigachad Alanem Ritchsonem na czele. Działania Dantego musiały więc szybko porozrzucać siedzącą przy wspólnym stole ekipę po całym świecie, a w centrum akcji osadzić Doma Toretto, czyniąc z Fast X najbardziej „torettocentryczną” odsłonę franczyzy.

Dla wielu może to być zarzut, szczególnie, że pomijając naprawdę dobrze napisany i zagrany wspólny wątek Johna Ceny jako Jacoba i Little B, reszta postaci nie ma w zasadzie nic do roboty w tej części. Każdy niby coś tam robi, próbuje działać, ale jego impakt na historię i akcję jest znikomy, żeby nie powiedzieć zerowy. Wszystko natomiast kręci się wokół Toretto i możemy się zastanawiać, czy przyczyną jest znane wszem i wobec ego Vina Diesla czy pomysł scenarzystów na ustanowienie główną osią fabuły wątku rywalizacji  pomiędzy pozbawionym ojca Dante i chroniącym swoją rodzinę przed jego zemstą Doma. A może jedno jest konsekwencją drugiego?  Koniec końców faktem jest, że to postać Doma i sam Vin Diesel jest w centrum całej akcji i całej historii  i faktycznie ciężko nie czuć przez to żalu za potraktowanie po macoszemu wątków pozostałych postaci. Ostatecznie jednak, w mojej opinii mimo oczywistych wad sprawdziło się to w budowaniu napięcia i poczuciu zagrożenia, których z kolei wyraźnie brakowało choćby dwóm poprzednim, bardziej drużynowym odsłoną serii.

Dzięki temu dostaliśmy Vina Diesla, który (choć wydawało się to niemożliwe) jest Domem Toretto bardziej i intensywniej niż kiedykolwiek wcześniej. Wciąż pałający wyraźną niechęcią do jakichkolwiek rękawów, uzbrojony w tą samą białą koszulkę i memogenne one-linery za 10 centów o rodzinie i samochodach Dom nigdy wcześniej nie był nam podany w takiej gęstości i dawce.

Dominic Toretto w tej odsłonie jest bardziej męski niż jakikolwiek z mężczyzn. Jest twardy, ale delikatny. Jest typem macho, ale szanuje kobiety stawiając je zawsze na piedestale. Jest dobrym przyjacielem nawet dla zmarłych, a jego głównymi wartościami są wiara, honor, lojalność i rodzina. Dom Toretto to ostatni przedstawiciel wymierającej rasy, to człowiek, który widział i robił rzeczy jakich żaden człowiek nie powinien widzieć i robić. Jest jak weteran wojenny, który nigdy nie był na wojnie za to cały czas przechodzi żałobę po utraconym przyjacielu. Gdy jest z rodziną zawsze się uśmiecha, ale nigdy nie żartuje. To w końcu człowiek, którego imają się kule i który śmieje się w twarz prawą fizyki, a siedząc z kierownicą swojego Dodge’a Chargera, posiada moce, których pozazdrościłby mu sam Superman. I wiecie co? Ja wierze w takiego Doma. Wierzę, ponieważ Vin Diesel gra go w takich sposób jakby sam w niego wierzył.

I pewnie cała uwaga w filmie skupiałaby się jedynie na Vinie Dieslu, gdyby nie Jason Momoa i jego Dante, który kradnie absolutnie każdą sekundę czasu antenowego, kreując jak do tej pory najbardziej absurdalnego i kreskówkowego antagonistę całej serii. Jego kierowany zemstą Dante jest jak hybryda Jokera z Królikiem Buggsem. Jest zabawny i szalony dokładnie w ten sam sposób w jaki zabawna i szalona jest cała seria, a być może nawet i bardziej. Jason Momoa wyraźnie bawi się rolą w swoim szaleństwie, nieprzewidywalności i kolorowej pstrokatości, stanowiąc przy tym doskonałą przeciwwagę dla surowo męskiego i stoicko spokojnego Doma. To nie jest głęboko zarysowany antagonista ani postać  w jakikolwiek sposób  dwuznaczna, to po prostu kompletnie przejaskrawiony wariat, który doskonale wpasowuje się w całą konwencję filmu.

Louis Leterrier zastępujący Justina Lina dwa tygodnie po ruszeniu zdjęć do Fast X teoretycznie rzecz biorąc ogarnął temat i przynajmniej pod względem technicznymi dostarczył produkt o zbliżonym poziomie. Widać i czuć jednak, że jest to typ wyrobnika a nie reżyser o tak wyraźnie wypracowanym i widocznym stylu jak Lin, bo w żadnym momencie efekt końcowy nie wychodzi poza szeroko pojętą przyzwoitość. Nie ma w tym filmie scen i ujęć kamery wywołujących efekt wow, a na domiar złego ciężko się nie domyślać, że odejście Lina oddało większość kreatywnej władzy nad filmem i serią w ręce Diesla. Drażni też, że przez pomysł na podzieleniu finału serii na trzy filmy i stworzeniu z nich trylogii, ta odsłona w ostatecznie zdaje się być jedynie uciętym w środku akcji prologiem do większej całości.

Być może w tej części sporo rzeczy jeszcze udało się jeszcze dowieźć, ale bez kreatywnego reżysera u sterów i z Vinem jako głównodowodzącym nie wróżę dobrze finałowym dwóm odsłoną, które na nas czekają. Obym się mylił…

Z serią Szybkich i wściekłych jest tak, że jeśli oglądasz kolejne filmy i widzisz w jakim kierunku ewoluuje cała seria, to naprawdę ciężko się złościć na pewne rzeczy. Mieliśmy tu olbrzymi sejf demolujący miasto. Mieliśmy samochody skaczące między wieżowcami i Dwayne’a Johnsona siłującego się gołymi rękami z torpedą. W końcu dostaliśmy samochód z przyczepioną rakietą lecący w kosmosie. Natomiast w tej części Dante urządził Toretto i jego ekipie rozgrywki Rocket League na ulicach Rzymu przy użyciu bomby neuronowej w kształcie kuli. Koniec końców sprowadza się to do tego, że w pewnym momencie jako widz musisz zdecydować – albo skupiasz się na scenariuszowych głupotach, braku logiki i oszukiwaniu praw fizyki przez bohaterów, albo wsiadasz z Domem do jego samochodu na miejsce pasażera, zapinasz pasy, patrzysz tylko przed siebie i pędzisz do przodu zanim zorientujesz się, że tutaj nic nie ma sensu. Ja wybrałem tę drugą opcję, nawet jeśli w finale może skończyć się do czołowym zderzeniem ze ścianą wybrukowaną gorzkim zawodem i rozczarowaniem…


Szybcy i wściekli 10 recenzja