Podobno na pierwszych pokazach Mięsa ludzie kurczowo łapiąc się za brzuch wybiegali z kina. Podobno niektórzy z nich nawet mdleli albo mieli trudności z utrzymaniem w żołądku świeżo strawionego pokarmu… Cóż, umiejętna reklama czy nie, ale właśnie wzbogacone o powyższe opisy nagłówki w recenzjach, zaintrygowały sporą rzeszę spragnionych nowych filmowych doświadczeń widzów. Skąd to wiem? Ponieważ sam do nich należę. Z resztą… Czy film o wegetariance, która zmuszona do zjedzenia surowej wątróbki zostaje kanibalką miał prawo się nie udać?
Podobnie jak kiedyś jej rodzice, młoda i zdolna Juliete idąc w ich ślady rozpoczyna studia weterynaryjne. Dotychczas żyjąca pod kloszem matki dziewczyna, trafia do studenckiego kampusu gdzie już od roku studiuje jej starsza siostra. Już po pierwszej nocy orientuje się, że nie będzie lekko. Starsi koledzy demolują pokoje pierwszoroczniaków, a w ramach otrzęsin przestraszone „świeżaki” zostają oblane zwierzęcą krwią. Jednym z elementów rytuału przejścia jest również zjedzenie surowej zajęczej wątróbki.
Problem jednak w tym, że nasza bohaterka jest zdeklarowaną wegetarianką i na widok mięsa robi jej się tak słabo, jak niektórym widzom oglądającym film Juli Ducournau. Bojąca się odrzucenia i braku akceptacji ostatecznie zjada obleśnie wyglądające podroby. Wszystko jednak ma swoje konsekwencje, a wrzucona na głęboką wodę dziewczyna coraz bardziej rozsmakowuje się w mięsie. Nieustający, wręcz narkotyczny głód i ciągła potrzeba czegoś więcej, intensywniej, budzi w Justine iście zwierzęcy instynkt, który szybko wymknie się spod jej kontroli.
Ci którzy spodziewali się po filmie Julii Ducournau czegoś na kształt „Martwicy mózgu” albo „Cannibal Holocaust”, po seansie mogą czuć się lekko zawiedzeni. Dla debiutującej pełnym metrażem reżyserki będące konsekwencją metamorfozy bohaterki elementy gore, są tylko środkiem do celu, którym bynajmniej nie jest tylko i wyłącznie zaszokowanie czy zniesmaczenie widza. Mięso to dość klasyczny film inicjacyjny i metaforyczna opowieść o dojrzewaniu, wchodzeniu w dorosłość i budzącej się seksualności. Co więcej, gdy przestaniemy skupiać się tylko na głównej bohaterce, a zaczniemy w szerszym kontekście obserwować całe tło przedstawione przez reżyserkę, można również pokusić się o wniosek iż jest to film o postępującej dekadencji i rozkładzie społeczeństwa.
Reżyserka umiejętnie kontrastując melancholijny, spowity mgłą świat zewnętrzny, z obrazem mocno zakrapianych, dekadenckich imprez wewnątrz kampusu, prowokuje do przemyśleń. Przedstawieni w filmie studenci weterynarii jako pojedynczy element całości, dość dobrze odzwierciedlają kształt współczesnego, nieznajdującego miejsca dla indywiduum społeczeństwa. Społeczeństwa w którym nonkonformizm to luksus dla nielicznych, a potrzeba akceptacji i przynależności jest silniejsza niż chęć buntu przeciwko tym, którzy każą nam się podporządkować.
Również kanibalizm funkcjonuje tu jako alegoria odkrywania własnej cielesności i seksualności. Justine wyrwana spod skrzydeł rodziców a wrzucona w huczny, pełen presji świat rówieśników, zaczyna eksperymentować, odkrywać nowe, dotąd zakazane jej rzeczy. Jedyna różnica tkwi w tym, że podczas gdy dla innych oznaczałoby to seks i narkotyki, dla bohaterki dotychczas zakazanym owocem którego pierwszy raz spróbuje, jest mięso. Ono jest jej używką i budzi w niej nieznane dotąd rządzę fascynacje.
Mięso okazuje się więc być wcale nie tak płytkie i głupie, jak mogłoby się wydawać po przeczytaniu opisu fabuły na ulotce. Oczywiście, nie wykluczam że dla niektórych może takie być, ale stanie się tak tylko wtedy, gdy potraktujemy to co dzieje się na ekranie zbyt dosłownie, bez podjęcia nawet najmniejszej próby własnej interpretacji.
Niestety, choć podoba mi się kierunek w którym postanowiła podążyć reżyserka, nie mogę ukryć lekkiego rozczarowania tym, że nie poszła w swojej wizji o parę kroków dalej. W Mięsie mamy elementy body-horroru, gore i dramatu psychologicznego, ale nie wszystkie z nich rezonują w filmie tak samo wyraźnie. Wydaje się tak jakby Julia Ducournau trochę sama przestraszyła się swojej odważnej wizji i na ostatniej prostej postanowiła nieco przyhamować. Od czasu do czasu francuska reżyserka dość mocno romansuje z banałem nachalnie serwując widzowi oczywistą symbolikę, upewniając się przy tym czy aby na pewno do wszystkich dotarło o czym chciała opowiedzieć. Pochwalić za to można wspaniałe kreację aktorskie z Garance Marillier grającą główną bohaterkę na czele i znakomicie oddające klimat zdjęcia.
Mięso sprawia że widz wychodzi poza sferę własnego komfortu i jednocześnie intryguje, szokuje, może nawet lekko odrzuca, ale również zmusza do głębszej analizy i interpretacji. Co kto odnajdzie pod tą fasadą arthouse’owego body-horroru, jest kwestią indywidualną. Jedno natomiast jest pewne – film Julii Ducornau z pewnością nikogo nie pozostawi obojętnym.