Pamiętam jakim zaskoczeniem i powiewem świeżości było „Na noże” z 2019 roku. Niby prosty pomysł, niby schemat ograny już wielokrotnie od czasów poczytnych kryminałów Agathy Christie, a jednak jakimś sposobem reżyser opakował to tak umiejętnie i dobrał do tego takich wykonawców, że po seansie nie pozostawało nic innego jak wstać i gromko bić brawo. Rian Johnson nie wynalazł koła na nowo, a jedynie przypomniał wszystkim z jaką kreatywnością i luzem można podejść do tego rodzaju kina. Oczywistym jest, że nie inaczej sprawy wyglądają w przypadku sequela, w którym znów zebrał znakomitą obsadę, ale tym razem zamiast do domu w Nowej Anglii, ekscentryczny detektyw Benoit Blanc wybrał się na słoneczną grecka wyspę. No bo w końcu gdzie może rozegrać się piękniejsza tragedia w trzech aktach aniżeli na greckiej ziemi?
Miliarder Miles Bron wysyła do każdego z swoich przyjaciół tajemnicze, zabezpieczone kilkoma łamigłówkami pudełko. W jego wnętrzu znajduje się zaproszenie na jego prywatną grecką wyspę oraz grę mającą na celu rozwiązanie zagadki jego morderstwa. Wśród zaproszonych znajduje się Claire (Kathrym Hahn) – początkująca gubernator stanu Connecticut, Lionel (Leslie Odom Jr.) – naukowiec pracujący z Milesem w jego filmie technologicznej Alpha, Birdie (Kate Hudson) – była supermodelka odnajująca siebie na nowo jako właścicielka lini pandemicznych spodni dresowych oraz Duke (Dave Bautista) – influencer streamujący na Twitchu swoje macho-mizognistyczne morały, który z jakiegoś powodu nigdy nie rozstaje się ze swoim pistoletem. Kolorową grupę uzupełnia Andi (Janelle Monáe), czyli była partnerka biznesowa Milesa, której obecność wywołuje u wszystkich takie samo zaskoczenie, jak i wyraźny dyskomfort. Co więcej, okazuje się , że nie od Milesa, a od tajemniczego nadawcy swoje pudełko otrzymał także Benoit Blanc, ale skoro tematem przyjęcia ma być udawane morderstwo jego gospodarza, obecność najsłynniejszego detektywa świata wydaje się być całkiem na miejscu.
Mamy więc grupkę ludzi z której każdy jest w jakiś sposób zależny od pieniędzy oraz wpływów Milesa i jednocześnie każdy wydaje się mieć motyw żeby go zabić. Zmęczony przestojem w pracy zawodowej w czasie pandemii COVID-19 Benoit jest wyraźnie podekscytowany nowym wyzwaniem. Podwija więc rękawy, poprawia apaszkę i wyostrza wzrok w poszukiwaniu wskazówek i poszlak. Wszak na wieczornej kolacji ma dojść do „morderstwa”, co prawda udawanego morderstwa, ale… Udawanego, prawda?
Już na pierwszy rzut oka widać, iż Rian Johnson w Glass Onion podąża po wcześniej utartych ścieżkach, zmieniając jednak nieco tempo i kolorystykę naszej wycieczki. Podczas gdy w „Na noże” mieliśmy do czynienia z zimową scenerią i osadzonym w jej centrum wielkim domu finansowych magnatów, tutaj otrzymujemy złocisto-błękitną grecką wyspę stanowiącą dla bohaterów miłą ucieczkę od lockdownu i szalejącej dookoła pandemii COVID-19. Kiedy reżyser poznawał nas z członkami uprzywilejowanej rodziny w „Na noże” zwracał naszą uwagę na problem klasowości, ksenofobii i rasizmu wśród amerykańskich elit zachłyśniętych trumpowską ideologią. Z kolei w Glass Onion kpi z desperackiego zdobywania nowych pieniędzy w świecie należącym do miliarderów technologicznych, influencerów i skorumpowanych polityków. Reżyser wyraźnie stara się też opowiedzieć nam o zgniliźnie współczesnego kapitalizmu, który opiera się na kupowaniu i sprzedawaniu moralności w zamian za wpływy oraz – jak sami orientujemy się wchodząc razem z Benoitem do tego gniazda żmij – że ludzie wpływowi nie zawsze oznacza ludzie inteligentni. Szczególnie w tym przypadku.
Śledzenie strukturalnie nielinearnej fabuły Glass Onion dostarcza sporej frajdy, szczególnie że Rian Johnson doskonale wie co zrobić aby zmylić widza i trzyma rozwiązanie zagadki na widoku tak długo jak to tylko możliwe. Co jeśli morderca nie popełnił morderstwa? Co jeśli ofiara nie jest celem? Zamiast podnosić kurtynę sztuki na zakończenie, jak to zrobił w „Na noże”, w Glass Onion reżyser podejmuje duże ryzyko i podnosi ją w połowie. W tym momencie odwraca scenariusz i przewija fabułę do tyłu, aby zagrać od początku z każdym wydarzeniem i wieloma postaciami nakreślanymi w nowym świetle.
Widać nie chcąc być posądzanym o lenistwo i autoplagiat Rian Johnson pisząc scenariusz oraz prowadząc aktorów na planie podkręcił wszystkie potencjometry względem tego co widzieliśmy poprzednio. Uczyniło to z Glass Onion film znacznie głośniejszy, jaśniejszy, ekstrawertyczny i kreskówkowy – to ostatnie szczególnie w podejściu do swoich bohaterów – niż „Na noże„. Niestety, choć potrafi to dostarczyć sporo frajdy i niezobowiązującej rozrywki, to jednocześnie dość mocno spłyca to społeczny komentarz kryjący się w całej historii oraz same postaci, które bardziej funkcjonują wówczas jako karykatury ludzi których znamy z prawdziwego świata, a nie bohaterowie z krwi i kości. Z resztą sam Johnson nie zadaje sobie trudu aby nadać im większy wymiar poza ich karykaturalną powierzchowność.
Niestety, poza kolejnym znakomitym występem Craiga w tej roli, doskonałą Janelle Monáe oraz świetnie bawiącym się rolą Elona Muska, Edwardem Nortonem, odnoszę wrażenie, że potencjał aktorski płynący z takiej obsady nie został w pełni wykorzystany. Ok, cieszy mnie że Kate Hudson mogła niektórym o sobie przypomnieć, ale niestety gra bardzo jednowymiarową bohaterkę, podobnie z resztą jak pozostała część utalentowanej obsady.
Ogólnie rzecz biorąc Glass Onion znakomicie wykorzystuje sukces „Na noże” w wielu miejscach czerpiąc z jego najlepszych motywów i elementów, żeby zaraz później całkowicie odpiąć wrotki i zbliżyć się do bycia jego parodią. Wszystko to jednak sprawia, że choć brakuje tu tego samego napięcia i spójności narracyjnej, nie sposób nie bawić się doskonale i czuć satysfakcji z rozwiązania zagadki jaką przygotował dla nas reżyser. Tytułowa szklana cebula spoczywająca na szczycie rezydencji Milesa wydaje się być więc idealną metaforą samego filmu, który jednocześnie lśni się i błyszczy swoimi wieloma warstwami, ale gdy przyjrzymy się bliżej, okazuje się, że wszystko widzimy na wylot i w środku jest jakby pusto.