Ile piękna może tkwić w zwyczajnej codzienności? W porannym śniadaniu, pracy, wyjściu z psem na spacer? Otóż wiele i Paterson jest tego najlepszym przykładem. Po lekkiej zadyszce i nudno-pretensjonalnym „Tylko kochankowie przeżyją” Jim Jarmusch wraca do formy i serwuje widzom skromny, kameralny, acz wielowymiarowy i niezwykle refleksyjny film, będący swego rodzaju hołdem zwyczajności. Chcesz nauczyć się odnajdywać szczęście w drobnostkach, w rutynie i stale powtarzających się schematach? W takim razie koniecznie musisz poznać pewnego niezwykłego kierowcę autobusu…
Życie Patersona upływa według starannie pielęgnowanego schematu. Poranny całus dla wciąż jeszcze śpiącej ukochanej, płatki na śniadanie, powolny spacer do pracy, kilka godzin za kierownicą autobusu, powrót do domu, spacer z psem i jedno piwko w ulubiony barze. Ot taki zwyczajny dzień zwyczajnego człowieka. Tą spokojną, w pełni podporządkowaną mu harmonię upływającego czasu, bohater umila sobie jednak pewny hobby, hobby trzeba przyznać dość niezwykłym jak na kierowcę autobusu. Paterson pisze wiersze. Czy to siedząc w garażu i czekając na wjazd na linie, czy to obserwując wodospad i jedząc lunch w pobliskim parku, zawsze znajduje chwilę na zapisanie kilku kolejnych wersów swojej poezji. Mając w kieszeni swój sekretny notatnik, inspiracji szuka w codzienności, codziennych interakcjach, podsłuchanych w autobusie rozmowach, nawet w paczce zapałek leżących tuż obok porannej kawy. I tak jest każdego dnia, zmieniają się tylko drobne szczegóły, tak samo jak zmieniają się niektóre słowa poematu nad którym akurat pracuje.
Bohater nie ma wielkich wymagań. Nie lubi smarfonów, nie pamięta nawet kiedy ostatni raz był w kinie. Szczęście odnajduje w drobnostkach, w z góry ustalonej codzienności i spełnianiu coraz to nowych zachcianek energicznej ukochanej. Ta jest jego zupełnym przeciwieństwem uciekając od rutyny i znudzenia, wymyślając coraz to nowsze fanaberie. To chce zostać samozwańczą dekoratorką wnętrz, to marzy jej się kariera projektantki, cukierniczki, a po znalezieniu i kupnie na aukcji internetowej gitary, stwierdza, że zostanie królową country. Mimo, że z pozoru tak wiele ich różni, stanowią dla siebie idealne uzupełnienie
Jim Jarmusch pokazuje tym samym, że aby pokazać miłość nie trzeba się uciekać do wielkich namiętności i rozerotyzowanych ujęć splatających się ciał. Wystarczy czuły pocałunek w czoło, akceptacja, zrozumienie i wzajemne wsparcie.
Na próżno w Patersonie szukać jakiejkolwiek dramaturgii, no o ile można jako taką scharakteryzować zepsuty autobus. Nie ma również jakiś spektakularnych zwrotów akcji. Film, tak jak życie bohatera, płynie dość leniwie i powoli, ale my tak samo jak on, czerpiemy z tego wielką przyjemność. Czasem wydaje się jednak, że powściągliwość Patersona, długie milczenie i ta niezrozumiała czasem cierpliwość do ekscentrycznej dziewczyny i otaczającego go świata, to kruchy konstrukt, który kryje w środku wielką gorycz niespełnionego człowieka.
Myślimy tak, bo nauczeni ciągłej pogoni za czymś więcej, nie jesteśmy w stanie zrozumieć, że Paterson to po prostu człowiek pogodzony ze swoim losem i kochający swoje życie takim jakie jest. Jim Jarmusch jakby trafnie odczytując ten punkt widzenia, ciągle wodzi nas za nos, sprawdzając naszą cierpliwość, konfrontując niezrozumiałe reakcje bohatera, z tymi które sami widzielibyśmy u siebie. Ten zabieg skutecznie zmusza do autorefleksji i próby widza do odnalezienia własnej harmonii. No bo skoro to ma być droga do szczęścia…?
Wszechobecna symbolika objawiająca się w artystycznych zapędach ukochanej Patersona i głębia czytanych przez bohatera w tle wierszy, mogą sprawić, że film urośnie przez moment do rangi wielkiej epopei o naturze wszechrzeczy. Ta powierzchowna interpretacja jest jednak chybiona, bo o ile Paterson faktycznie jest filmem wielowymiarowym i refleksyjnym, to tak naprawdę daleko mu do pretensjonalności. Tkwi w nim natomiast wiele powściągliwości autora i skromności samych środków wyrazu.
W to trafnie wpisuje się również genialnie odtwarzający główną rolę Adam Driver, aktor znany przede wszystkim jako Kalo Ren z Przebudzenia mocy. Postać zwykłego kierowcy autobusu i wrażliwego poety w jednym, z pewnością do tej pory nie wpisywała się w emploi amerykańskiego aktora. W Patersonie pokazał jednak zupełnie inną, nieznaną dotąd twarz i na ten moment jest to prawdopodobnie jego rola życia.
Bohater filmu Jima Jarmuscha chyba jak nikt dotąd pokazuje nam, że gdy nauczymy się zachwycać codziennością, to czasem surowa i ponura proza życia, może stać się poezją. Wystarczy tylko tak jak Paterson zatrzymać się na chwilę, przystanąć, nieco zwolnić i zacząć obserwować, a na pewno gdzieś dostrzeżemy wcześniej niezauważone piękno.