Na wstępie przyznam się otwarcie – uwielbiam wszelkiego rodzaju książki opowiadające o starożytnych czasach Rzymu, Grecji, uwielbiam ich atmosferę, opisy architektoniczne, przyrody i relacji międzyludzkich, a w szczególności podejście do wierzeń, Bogów, Bożków nimf i kapłanów – ot taki można sobie powiedzieć zupełnie baśniowy świat. Owszem, świat czasami – a nawet nie tylko czasami – bezwzględny i okrutny, ale jakże inny od dzisiejszego. Sięgając po lekturę Bulwer-Lyttona miałem więc nadzieję na odnalezienie tego świata i pod tym względem się nie zawiodłem. Na tak, ale zawsze jest jakieś ale…
Niestety czytając nie mogłem odeprzeć od siebie wrażenia, że autor sam nie wiedział jaką książkę chce napisać. Co ma być wątkiem przewodnim – romans, religia, czy igrzyska? Brakuje również wyraźnego głównego bohatera, z którym jako czytelnik mógłbym się związać i przeżywać jego losy, wzloty i upadki.
Kilka dni przed tragedią młodzież Pompei prowadzi beztroskie życie towarzyskie, oczekując na mające się odbyć coroczne Igrzyska. Rozkwita miłość między Gluklusem – Grekiem i piękną Joną, ale żeby nie było zbyt pięknie, pojawia się ten trzeci, czyli adorator i opiekun Jony, Arbaces – najwyższy kapłan bogini Izydy. Arbaces hołduje zasadzie, że w miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone, tym samym uczestniczymy w wielu jego intrygach, demaskujący również samych kapłanów manipulujących swoimi wyznawcami. Przeciwwagą do zachłannych i zepsutych moralnie kapłanów Izydy, jest przedstawienie rodzącego się chrześcijaństwa. Przedstawiciele nowej wiary – wbrew opisowi na tyle okładki – są jednobarwni, czyli idealni tak jak ich wiara, która ma odpowiedzi na wszystkie pytania i ma uratować wszystkich swoich wyznawców. Jak to w starożytności są też igrzyska, są gladiatorzy, jest lew i tygrys którzy czekają na swoje ofiary na arenie oraz gmin żądny krwawego widowiska. Autor zadbał, abyśmy poczuli podniecającą atmosferę ludu oczekującego na igrzyska, które stanowią jedyną ich rozrywkę.
To co mnie w tej książce trochę drażniło, albo może trochę bardziej niż trochę, to język – czyli raz tkliwie wręcz infantylne opisy miłości, za chwilę z odrazą opisywani kapłani Izydy, a ciut dalej bezkrytyczny obraz chrześcijan. Jak dla mnie trochę za duża huśtawka, tym bardziej, że nie ma tu łagodnego przejścia z jednego nastroju, do drugiego. Z objęć kochanków od razu jesteśmy wrzucani do podziemi Świątyni Izydy, gdzie odkrywany jest przed nami świat zepsuty przez chciwość i rozwiązłość kapłanów. Trochę również żal, że sama tragedia po wybuch wulkanu opisana jest zaledwie na kilku stronach. Brakuje opisu, dramaturgii, no bo przecież cały świat naszych bohaterów w tym momencie się skończył, przeszedł do historii, wybuch zastał ich w różnych sytuacjach i na różnych etapach ich życia, które nagle zostało przerwane i nastąpiła tylko cisza.
Mimo tych kilku wad książkę czyta się dobrze, ale nie oczekujcie od niej pogłębienia naszej wiedzy. Nie liczcie, że dowiecie się czegoś nowego, czegoś czym błyśniecie w towarzystwie. Ale jeśli masz daleki dojazd do pracy bądź uczelni, stoisz w korkach i znudził Ci się widok za oknem, to polecam tą lekturę, która przeniesie Cię na chwilę od starożytnego świata do ostatnich dni Pompei.
MOJA OCENA
6/10
OD STRONY TECHNICZNEJ