Będące adaptacją powieści irlandzkiego pisarza A.M. Shine’a The Watchers zaintrygowało mnie szczególnie z dwóch powodów. Po pierwsze to pełnometrażowy debiut 24-letniej Ishany Shyamalan – córki tego Shyamalana, a po drugie całkiem sprawnie zmontowany zwiastun kusił klimatem i wyjściowym konceptem fabularnym. Były też dwa powody przez które obawiałem się seansu The Watcher. Pierwszym był fakt, iż to pełnometrażowy debiut Ishany Shymalan – córki tego Shyamalana, a drugim było przeczucie, że dobrze zmontowany zwiastun, to swego rodzaju the best of całego filmu i że to co najlepszego ma do zaoferowania, niestety już zobaczyłem. Cóż, obawy okazały się zasadne, a mająca w dorobku reżyserię kilku epizodów applowskiego „Servant” Ishana Shyamalan jest doskonałym potwierdzeniem tezy, że czasem lepiej aby jabłko nie padało aż tak blisko od jabłoni, a przynajmniej nie w ostatnim akcie filmu…
Mina (Dakota Fanning) to znudzona życiem 28-latka pracująca w sklepie zoologicznym w irlandzkim Galway. W ciągu dnia głównie rysuje i wapuje drażniąc dymem biedne zwierzątka w sklepie, wieczorem zaś ubiera perukę i flirtuje z nieznajomymi w lokalny pubie. Lubi udawać kogoś innego, bo jak sama twierdzi jej prawdziwej wersji nikt by nie polubił. I wiecie co – prawdopodobnie ma dziewczyna rację. W sumie to nawet Mina sama niezbyt siebie lubi obwiniając się (całkiem słusznie) o tragiczny wypadek 15 lat temu przez który zginęła jej matka. Pewnego dnia szef Miny prosi ją o przetransportowanie jakiejś żółtej, podobno rzadkiej papugi do zoo w Belfaście. Dziewczyna wyrusza w podróż ignorując przy okazji błagania o kontakt od siostry bliźniaczki, która nagrała się jej na poczcie głosowej sugerując, że 15 lat żałoby to jednak trochę dużo i fajnie jakby poznała siostrzeńców zanim pójdą na studia.
W pewnym momencie drogi Mina wjeżdża w las, którego, jak nam powiedziano w narracji otwierającej film, nie widać na żadnej mapie, więc Bóg jeden wie, jak GPS ją tam zaprowadził. Potem w jej radiu samochodowym migają jakieś dziwne symbole i cały samochód się wyłącza. Jak przystało na rasową bohaterkę kina grozy, Mina chwyta więc klatkę z papugą pod pachę i zamiast poczekać na pomoc przy drodze, postanawia poszukać pomocy zapuszczając się głębiej w dziką knieje w oczywisty sposób niepokojącego lasu. Gdy już traci samochód z oczu, a z głębi lasu zaczynają do niej docierać dziwne zbliżające się odgłosy, z ratunkiem przychodzi starsza kobieta o imieniu Madeline (Olwen Fouéré). Ta pojawiając się z nikąd w drzwiach prostokątnego betonowego budynku w środku lasu oznajmia jej, że Mina ma ok. 5 sekund aby ukryć się w jego wnętrzu, bo inaczej nie dożyje kolejnego wschodu słońca.
W budynku oprócz Madeline ukrywają się jeszcze dwie osoby – młody chłopak Daniel (Oliver Finnegan) i nieco nieobecna Ciara (Georgina Campbell). Wnętrze budynku jest raczej minimalistycznie wyposażone, a uwagę Miny od razu przykuwa ściana, która okazuje się gigantycznym lustrem weneckim. Jak się wkrótce dowiaduje, po jego drugiej stronie znajdują się stworzenia zwane Obserwatorami, te same przed którymi chrapliwymi okrzykami Mina przed chwilą uciekała. Nigdy nie widziane, zaznaczające swoją obecność jedynie dźwiękami łamanych gałęzi, stukotem czy niepokojącym wyciem, zbierają się każdego wieczora po drugiej stronie lustra i… cóż, obserwują. Niczym w reality show oglądają czwórkę uwięzionych w budynku ludzi, którzy póki nie próbują uciec i żyją według ustalonych reguł nie muszą się z ich strony niczego obawiać. Reguły są proste – nie wychodź poza wyznaczony obręb lasu, nie zbliżaj się do nor w których w ciągu dnia chowają się Obserwatorzy i za nic w świecie nie obracaj się do lustra plecami.
Ta ostatnia z zasad nie jest zbyt jasna i konsekwentna, podobnie z resztą jak odpowiedź na pytanie jak ubrania i włosy ludzi uwięzionych od bliżej nieokreślonego czasu w jednym pomieszczeniu z wiadrem, do którego załatwiają swoje potrzeby, zachowały taki ład i czystość. Na te pytania może i nie dostaniemy odpowiedzi, ale zamiast tego młoda reżyserka niestety postanawia odpowiedzieć na inne, odzierając w pewnym momencie cały film z niepokojącej tajemnicy, a niebezpiecznie zbliżając się do typowych dla twórczości ojca absurdalnych plot twistów. Niestety, stawiająca pierwsze kroki w pełnometrażowej produkcji Ishana Shyamalana popełniła sporo reżyserskich błędów, jednak największym z nich jest fakt, że zamiast poszukać własnego stylu i własnej drogi zdecydowała się na kopiowanie od ojca.
Do pewnego momentu The Watchers potrafią przykuć uwagę. Ok, wstęp do fabuły i pierwszy akt wypadają dość pretekstowo, ale gdy bohaterka Dakoty Fanning pojawia się już w niepokojącym lesie, gdy trafia w centrum tych dziwnych zdarzeń, a dość toporna ekspozycja tłumaczy jej z czym ma do czynienia, zaczyna się robić naprawdę ciekawie. Jest tak głównie za sprawą samej głównej bohaterki, która za nic ma sobie narzucone reguły i w odróżnieniu od pozostałej zrezygnowanej już czwórki, wierzy w możliwość ucieczki. Jej nieodpowiedzialne zachowanie i determinacja stanowią punkt wyjściowy dla najlepszych horrowych sekwencji filmu, a póki reżyserka nie decyduje się nam jeszcze odsłonić wszystkich swoich kart, napięcie i niepokój związane z Obserwatorami jest mocno wyczuwalne.
Problemem jest jednak kompletna bezpłciowość i nieumiejętność zarysowania jakichkolwiek relacji między czwórką uwięzionych bohaterów. Dakota Fanning większość część filmu wydaje się dość znudzona swoją obecnością na planie, natomiast o pozostałych dowiadujemy się dość niewiele i szczerze mówiąc niezbyt nam na nich zależy. Nieco dziwaczny Daniel (Oliver Finnegan) okazuje się tam być już od ośmiu miesięcy, Ciara (Georgina Campbell) jest tam od pięciu miesięcy, a Madeleine wydaje się, jakby była tam od zawsze. To ona przejmuje rolę lidera grupy, a jej wiedza na temat reguł i zasad panujących w lesie sugerują, że za jej postacią kryje się coś więcej, niż się wydaje. Ishana Shyamalan od głębszego zarysowania postaci i sprowokowania tym samym większego zaangażowania emocjonalnego ze strony widza, o wiele bardziej interesuje się eksploracją lasu. My dostajemy proste komunikaty – Daniel uciekł od agresywnego ojca, Madeline była nauczycielką, a Ciara lubi tańczyć… koniec.
Ponadto Ishana ewidentnie ma problem w utrzymaniu historii w ryzach, próbując za pomocą dość łopatologicznej symboliki (takiej jak np. oglądanie przez bohaterkę podróbki reality show w stylu „Love Island” podczas gdy sama jest obserwowana przez tajemnicze stwory z lasu) poruszyć wiele tematów nie puentując, a przynajmniej nie w satysfakcjonujący sposób, żadnego z nich. Prawdziwy dramat zaczyna się jednak w momencie gdy nieuchronnie zbliżamy się do finału i rozwiązania zagadki. Wówczas nasz do tej pory dość średnio napisany, pozbawiony głębi i subtelności, ale potrafiący wzbudzić niepokój horror, zamienia się w festiwal absurdów z folkowo-baśniową otoczką. Odarte z tej jednej nęcącej tajemnicy The Watchers stają się więc w pewnym momencie dość niestrawną i pozbawioną logiki papką konceptualną, bez ciekawych postaci, których moglibyśmy się jeszcze kurczowo złapać, bez emocji i bez sensu, ale za to z finałem, którego nie powstydziłby się sam M. Night Shyamalan… i w tym przypadku bynajmniej to nie jest komplement.
Przed młodą reżyserką wciąż jeszcze długa droga, w której mam nadzieje zacznie szukać własnej tożsamości, bo choć ostatecznie The Watchers rozczarowało, to przy okazji kilku naprawdę nieźle wizualnie skonstruowanych sekwencji, Ishana dała sygnał, że drzemie w niej spory potencjał. Jestem ciekawy jej kolejnych kroków i liczę, że tym razem będzie je stawiać bardziej zdecydowanie, a przede wszystkim samodzielnie. Naprawdę nie potrzebujemy drugiego takiego samego reżysera jak M. Night Shyamalan. Wystarczy nam jeden, a patrząc na poziom jego ostatnich filmów takich jak „Old”, udźwignięcie nawet jednego stanowi spore wyzwanie…