Współczesny horror jest kobietą. Taką tezę można wysnuć gdy spojrzy się na najbardziej odważne, eksperymentalne i bezkompromisowe filmy grozy ostatnich lat, czy to w kontekście „Mięsa” i „Titane” francuskiej reżyserki Julie Ducournau, czy Rosse Glass i jej „Saint Maud”. Dziś do zacnego grona utalentowanych reżyserek dających upust swojej artystycznej kreatywności poprzez wykorzystanie narzędzi narracyjnych, które daje horror, dołącza Coralie Fargeat.
Pochodząca z Paryża reżyserka w 2017 roku znakomicie debiutowała w thrillerze zemsty „Revenge” rozmontowując męską toksyczność strzałem z dubeltówki prosto w jaja. Tym razem w prawdopodobnie najbardziej odważnym, inteligentnym, kreatywnym, ale i obrzydliwym i polaryzującym widownie filmie roku na tapet bierze toksyczne i nierealne ideały piękna, które sami sobie narzuciliśmy. Fargeat ważny i aktualny temat społeczny oplata w absolutnie nieidący na kompromisy cronenbergowski body horror, wykazując się przy tym i autorską wizją i sporą odwagą, którą sam osobiście bardzo szanuje. Substancja to bowiem film, który całkowicie świadomie rzuca widzowi wyzwanie, nie próbuje się mu przypodobać tylko zaprasza go na swojego rodzaju próbę sił, oferując w zamian wyjątkowe doświadczenie kinowe, które albo ten doceni i pokocha, albo zwyczajnie się od niego odbije wychodząc z kina w trakcie seansu…
Gwiazda Elizabeth Sparkle (Demi Moore) już dawno wyblakła. Niegdyś zdobywczyni Oscara za film, którego pewnie już nikt nie pamięta, dziś u progu 50. urodzin została zwolniona z pracy jako gwiazda aerobiku telewizyjnego w stylu Jane Fondy. Jej oślizgły szef Harvey (Dennis Quaid) chcąc trafić w gusta nowego widza planuje zastąpić ją młodszą i piękniejszą wersją. Pozostawiona sama sobie, by rozpamiętywać świetlaną przeszłość i spoglądać ze strachem na przyszłość w swoim pustym ogromnym mieszkaniu w Los Angeles, Elizabeth zbiegiem pewnych zdarzeń wchodzi w posiadanie tajemniczej Substancji mającej rozwiązać jej problem zarówno czysto fizyczny, związany ze starzeniem się, jak i ten głębszy, tkwiący w psychice i związany z kompleksami, brakiem akceptacji i lękiem przed przemijaniem.
Po obejrzeniu krótkiej telewizyjnej reklamówki dowiadujemy się, że tzw. Substancja, to tajemniczy zielony płyn, który zreplikuje komórki Elizabeth tworząc tym samym jej młodszą wersję, co pozwoli jej kontynuować pracę w branży rozrywkowej. Substancja ma jednak bardzo konkretny zestaw zasad: Elizabeth może aktywować swoje młodsze „ja” tylko raz, a ona i jej radosne alter ego, czyli Sue (Margaret Qualley) muszą się wymieniać co siedem dni, bez wyjątku. Zgodnie z dużym napisem na instrukcji „Jesteś tylko jedna Ty!” Elizabeth i Sue mają wspólną świadomość, dzieloną przez dwa ciała, a ta świadomość musi się między nimi zmieniać zgodnie z ściśle określonym harmonogramem. Jak się okazuje młodość i piękno to narkotyk, który ciężko odstawić, a biedna Elizabeth wkrótce dowie się o bolesnych skutkach ubocznych dążenia do młodości za wszelką cenę.
Coralie Fargeat — autorka scenariusza i reżyserka — nie szczędzi słów otwarcie drwiąc z naszej obsesji na punkcie piękna, płytkości kultury popularnej, uzależniającej natury sławy, nastawienia „przeżuj i wypluj” wobec kobiet w branży rozrywkowej, poświęcenia, jakie trzeba ponieść, aby pozostać młodym, pięknym i ważnym. Jej Substancja to film wchodzący w nurt dekonstrukcji motywu przemijania, lęku przed starością i tęsknoty za młodością, wykorzystując do tego pokaźny zestaw narracyjnych i gatunkowych narzędzi, które choć osobno nijak nie wydają się pasować, jakimś cudem w rękach Fargeat tworzą intrygującą i spójną artystycznie całość.
Reżyserka wykorzystuje kampowość, bardzo mocno podbitą groteskę i pastisz do podkreślenia zepsucia i płytkiej powierzchowności świata (tu stylizowanego na lata 80.), branży rozrywkowej i nas samych jako odbiorców i uczestników pewnych społecznych zjawisk. Każdemu z bohaterów z tego filmu możemy coś zarzucić, a zdecydowana większość z nich jest zwyczajnie odpychająca. Tak jest choćby z postacią Harveya (zbieżność imion z innym znanym Harveyem wydaje się nieprzypadkowa), w którego wciela się Denis Quaid. Reżyserka i operator Benjamin Karcun wykorzystują szeroki obiektyw z perspektywy rybiego oka, stosując przy tym bardzo nieprzyjemne zbliżenia na spoconą, ubrudzoną tłuszczem, resztkami jedzenia i sosem do krewetek twarz w scenie wspólnego lunchu z Elizabeth. Harvey ze swoją karykaturalną głośnością i śliskim obrzydliwym spojrzeniem jest uosobieniem toksycznej społecznej i kulturowej presji wywieranej na kobiety, które chcąc czuć się coś warte, muszą kształtować swoje ciała i zachowanie zgodnie z akceptowalnym kanonem piękna. W końcu 'pretty girls should always smile!”
Substancja to satyra na współczesną pogonią za wyidealizowanym instagramowym pięknem, krytyka współczesnych social mediów jako katalizatora największych kompleksów i sztucznie kreowanych ideałów. Reżyserka podkreśla to choćby poprzez bardzo intymne zbliżenia na krągłości Margeret Qualley, gdy ta podczas nagrania jednego z fitnessowych programów wygina i wypina się do kamery w rytmach „Pump It Up ” Danzela. Podobnie jak zbliżenia na twarz i podbite w montażu odgłosy mlaskającego, chrumkającego i przeżuwającego krewetki Harveya odpychały i wywołały dyskomfort, tak i te co najmniej wprawiały w niezręczność tyle, że z kompletnie innego powodu.
Coralie Fargeat nie bawi się w żadne półśrodki i to jest piękne. Bawi się natomiast gatunkami, formą, montażem i dźwiękiem tak aby wywołać określoną reakcje i emocje, a im bliżej jesteśmy finału, tym reżyserka coraz bardziej zdaje się puszczać stopę z hamulca dając upust swoim artystycznym wizją. Aż do trwającego 30 minut finału, który jest festiwalem absolutnie grotekskowego body horroru z katalogu Tromy, w którym „Mucha” Cronenberga idzie ramie w ramie z „The Thing” Carpentera spotykając po drodze „Lśnienie” Kubricka.
Dla wielu ten finał przekreślił cały przekaz i komentarz społeczny filmu na rzecz taniego epatowania C-klasowym, niesmacznym horrorem. Ja się wtedy pytam – a gdzie wady i dlaczego jedno musi automatycznie skreślać drugie? Czy naprawdę we współczesnym kinie nie możemy starać się mówić o czymś ważnym przy użyciu oryginalnych i nieklasycznych stylów narracyjnych czy zabiegów wizualnych? Czy naprawdę zaproponowany przez Fargeat groteskowy body horror będący kulminacją filmu krytykującego pogoń za wyidealizowanym pięknem, sztuczną ingerencję w urodę, często przecież uzależniającą i koniec końców oszpecającą tych, którzy nie potrafią znaleźć w niej umiaru, jest aż takim nietaktem, aż tak zaburza ogólny przekaz filmu?
Lekkość i zręczność, z którymi Fargeat prowadzi nas przez narrację, na nic by się jednak nie zdały gdyby nie znakomite występy aktorskie uwiarygadniające w naszych oczach wybory, motywację i emocje bohaterów. Substancja działa tak dobrze jak działa, dzięki nieokiełznanej grze Demi Moore w roli kobiety zmagającej się z nienawiścią do siebie. To jeden z najlepszych występów Demi Moore w karierze, do tego mam wrażenie w bardzo osobistej, autorefleksyjnej w kontekście jej własnej drogi i kariery w Hollywood roli. Aktorka doskonale odegrała zarówno uzależnienie od uczucia młodości, które dawała jej Sue, ale i powolne zatracenie samej siebie, poczucie bycia nieważną, bycia tą drugą i mniej istotną, poczucia stawania się przystawką podczas gdy to Sue zaczyna żyć tym właściwym i prawdziwym życiem.
Równie świetny występ daje wschodząca gwiazda Hollywood Margaret Quelley, która jest absolutnie hipnotyzująca w swojej roli. Jej Sue to archetyp ejtisowej seksbomby z sąsiedztwa z wyidealizowanymi kształtami, podkreślanymi przez neonowym spandexowym kostium do ćwiczeń, oraz z wyraźną słabością do błyszczyka do ust, dużych kolczyków i przystojnych chłopców. W przeciwieństwie do pokazu fitness Elizabeth, filmy z ćwiczeniami Sue skupiają się na strategicznych częściach jej ciała, ponieważ to właśnie one według dyrektora Harveya, sprzedają program publiczności, wzmacniając tym samym kult piękna i młodości.
W jednej świetnie zagranej przez Moore i szczególnie rozdzierającej serce scenie Elizabeth stoi przed lustrem, raz po raz poprawiając ostatnie szczegóły swojego makijażu i ubioru. Chociaż wygląda olśniewająco, tak jak pewnie każdy chciałby wyglądać w jej wieku, jej twarz zdradza niezadowolone spojrzenie, ponieważ w odróżnieniu od nas, ona widzi przed sobą więcej wad niż piękna. Elizabeth jest tak niezadowolona ze swojego wizerunku, że agresywnie wyciera głęboki odcień szminki z twarzy i zdejmuje sztuczne rzęsy z powiek. Dziś nie wyjdzie z domu. Nie widzi swojego piękna, a jej największym wrogiem jest jej odbicie w lustrze.
To rytuał, który wielu/wiele z nas może znać aż za dobrze, to krytyczne spojrzenie spoglądające na nas z drugiej strony lustra. I to trochę o tym jest ten film. W pulsującej żyłach, mózgu i całym układzie nerwowym Substancji poprzez historię Elizabeth wysyła nam prosty komunikat. Piękno nie zaczyna się w naszym odbiciu, tym jak inni na nas patrzą i co ona nas mówią, ale w naszej głowie…