Gdy na filmowych bilbordach wciąż mogliśmy odnaleźć „Pitbulla. Nowe porządki”, pewny swego Patryk Vega rozpoczynał już zdjęcia do Niebezpiecznych kobiet. Nie zniechęciły go niepochlebne recenzje krytyków, ani niezadowolenie nieco więcej wymagającego widza. W końcu „Nowe porządki” okazały się kasowym hitem i fenomenem, którego przyznam się szczerze, nigdy do końca nie zrozumiałem. Ekspresowe tempo w jakim powstawały Niebezpieczne kobiety, mogło nieco martwić. Bo czy w niecałe dziesięć miesięcy można nakręcić dobrą kontynuacje wcale nie tak wybitnego poprzednika?
Po krótkim wstępie dochodzimy do punktu recenzji, w którym powinienem zamieścić nieco bardziej opisowy, wprowadzający czytelnika w ogólny zarys fabularny filmu akapit. Kto oglądał poprzedniego „Pitbulla” wie, że to zadanie nie o tyle trudne, co karkołomne. Niebezpieczne kobiety cierpią bowiem na tą samą przypadłość na którą cierpiały „Nowe porządki” – brak im po prostu spójnej i dobrze opowiedzianej historii. Tak jak w przypadku „Pitbulla” z początku tego roku, tak i teraz, Vega udowadnia, że o ile do dialogów, bohaterów i szorstkiego humoru ma nosa, tak za cholerę nie umie zbudować dobrej fabuły i stworzyć odpowiedniej dramaturgii.
Jest to bardzo dziwne, bo na ekranie dzieje się naprawdę dużo. Pojawia się wiele nowych bohaterów, a i za sprawą „Majami”, Oli i „Stracha”, powraca też kilka znajomych twarzy. Wątków jest mnóstwo. Niestety, tu znać o sobie daje ekspresowe tempo realizacji i naprędce pisany scenariusz, bo większość z nich jest albo durna, albo nie wprowadza do fabuły niczego nowego. Brakuje spójności, a wszystkim zdaje się rządzić przypadek. Vega ewidentnie chciał w Niebezpiecznych kobietach pokazać więcej i mocniej. Sprawia to, że film tak samo jak poprzednik jest bardzo chaotyczny, a sceny które po wyjściu z kina powinny intrygować, gubi się gdzieś w fabularnym bałaganie i szybkim rwanym montażu.
Tytuł nowego „Pitbulla” może nieźle zmylić. Chwalący się na prawo i lewo feministycznym wydźwiękiem filmu Vega, przedstawia kobiety z jednowymiarowgo, męskiego i bardzo spłyconego punktu widzenia. Jest tu wiążąca koniec z końcem policjantka z autystycznym synkiem, jest terroryzowana przez męża adeptka, i jest kupująca drogie kremy za pensję chłopaka Maja Ostaszewska. Tylko w postaciach granych przez Joannę Kulig i Alicję Bachledę Curuś można dostrzec drzemiący gdzieś potencjał tzw. niebezpiecznej kobiety. Również ten kto patrząc na plakat sądził, że to właśnie przedstawicielki płci pięknej będą odgrywać w filmie główne role, pomylił się niemiłosiernie. Bo choć takowych w chaotycznym filmie Vegi szukać na próżno, to najbliżej do niej jest mężczyźnie, a konkretniej antagoniście o ekstrawaganckiej ksywce „Cukier”.
Jeśli wymienić kilka rzeczy które w Niebezpiecznych kobietach się udały, to z pewnością będzie to grany przez Sebastiana Fabijańskiego czarny charakter. „Cukier” jest geniuszem zła, który gdy nie zbija majątku na wyłudzania podatku za paliwo, to organizuje ucieczkę z więzienia swojej ciężarnej dziewczynie. To człowiek z planem, myślący kilka kroków do przodu gość, który w wolnym czasie hoduje żółtego pytona, projektuje własny kościół i czyta Schopenhauera. Za sprawą słabo zaakcentowanej w filmie cukrzycy, bohater naprzemiennie prezentuje się jako energiczny narwaniec, żeby scenę później, z ledwo uchylonymi powiekami, ocierać się o mocno senne i depresyjne tony. Ta narysowana grubą komiksową kreską postać, nadaje bardzo wtórnemu w swojej stylistyce filmowi sporo świeżości. Ogniskujący w okół siebie większość wątków bohater, to może nie najlepszy czarny charakter jaki widzieliście, ale jest w nim coś, co pozwala Nam mu w jakiś sposób kibicować, trzymać za niego kciuki.
W Niebezpiecznych kobietach zdecydowanie sprawdza się to, co sprawdziło się już w „Nowych porządkach”. Film kipi energią (czasem aż do przesady), zbudowany jest z kilku naprawdę ciekawych i dobrze zmontowanych scen, pobudza muzyką i rozśmiesza wulgarnym czy wręcz odmużdżającym humorem. Patryk Vega robi całkiem przyzwoite męskie kino, które potrafi zauroczyć, ale tylko wtedy, gdy wyłączymy logiczne myślenie i damy mózgowi spokój na okrągłe dwie godziny seansu. Szczerze mówiąc kompletnie nie rozumiem, i chyba nigdy nie zrozumiem osób, które traktują odświeżonego „Pitbulla” poważnie i wciąż czerpią z niego radość. Rozumiem jednak tych, którzy traktują go z luzem i odpowiednim dystansem. Ponieważ wbrew dokumentalnym aspiracjom reżysera, „Nowym porządkom” i „Niebezpiecznym kobietom” bardzo daleko do pełnokrwistego dramatu policyjnego. Za to znacznie bliżej do komedii sensacyjnej. Takiej z pod znaku szarego dresu i wysłużonego adidasa.