Ostatnia rodzina recenzja

Ostatnia rodzina (2016): Tak blisko, a tak daleko

Na spotkanie z rodziną Beksińskich przygotowywałem się długo. Niczym gość odwiedzający dalekich krewnych, zastanawiałem się czy polubię się ze Zdzisławem, zrozumiem Tomasza, czy zdążę poznać Zofię. Dlatego przed wizytą w ich ciasnym, przepełnionym obrazami mieszkaniu, chłonąłem jak gąbka różne historie, ciekawostki i anegdoty z życia Beksińskich. Ot tak, żeby lepiej ich poznać, żeby móc z tą „Ostatnią rodziną” świadomie podyskutować. Wszystko to było jednak niepotrzebne, bo tak jak w życiu, tak i w biografii Jana P. Matuszyńskiego tytułowa rodzina nie różni się zbytnio od naszych. Tak jak my Beksińscy jedzą, piją, chodzą na zakupy i na spacery koło osiedlowego parku. Tak jak my są pełni skrajności, odmienności i różnicy charakterów. Okazuje się, że za każdym surrealistycznym obrazem stoi proza życia codziennego. Warto jednak tą rodzinę poznać, tą „ostatnią”, końcową, schyłkową, świadomą że po niej już nic nie będzie. Warto, bo tak jak w swojej ostatniej audycji mówił Tomasz; „może to być nasze ostatnie spotkanie, nie wiadomo, co się wydarzy…”

Beksińskich poznajemy w 1977 roku gdy Tomasz wprowadza się do jednego z monumentalnych, nieco postapokaliptycznych, niczym wyrwanych z obrazów Mistrza osiedli na warszawskim Służewcu. Zdzisław i Zofia Beksińscy mieszkają tuż obok syna, dzieli ich jeden, rozkopany, jakby pamiętający czasy wojny skwerek między budynkami. Żyją blisko siebie. Blisko, a chciałoby się powiedzieć – tak daleko.

Większość akcji – z małymi wyjątkami – rozgrywa się w wąskich, dusznych i klaustrofobicznych pomieszczeniach domostwa Państwa Beksińskich. Tylko od czasu do czasu kamerzysta przespaceruje się za Zdzisławem osiedlową ścieżką i odwiedzi syna. My widzowie niczym niewidzialni podglądacze będziemy obserwować rutynę życia codziennego rodziny Beksińskich, ich zmaganie się z szarą i niewygodną codziennością. Będziemy świadkami wybuchów wściekłości Tomasza, dziwactw Zdzisława, zobaczymy te lepsze i te gorsze chwile.

Wbrew pozorom film  Jana P. Matuszyńskiego nie jest biografią znanego malarza czy prezentera radiowego. Nie. To słodko – gorzki portret dysfunkcyjnej rodziny. Rodziny pełnej skrajności, rodziny która wisi nad przepaścią, rodziny świadomej że to co nieuchronne zbliża się dużymi krokami. Twórczość Zdzisława i Tomasza stanowi tu tylko kontekst. Reżyser pokazuje tylko najważniejsze momenty z ich życia, przystanki które prowadzą do konkretnego punktu.

Nad rodziną wisi fatum, fatum śmierci. Czuć ją w ciasnych korytarzach mieszkania Beksińskich, czuć po pięknych, a zarazem pełnych niepokoju i turpizmu obrazach Zdzisława, ba, jest nawet moment w którym czuć ją dosłownie. My widzowie też ją czujemy. Wiercimy się nerwowo w fotelu gdy Tomasz opowiada rodzicom jak boli go życie, jak go nie rozumie i nie akceptuje w takiej postaci. Czujemy się niewygodnie gdy okazuje się, że w pewien sposób go rozumiemy. Bo czego chce bohater? Chce pięknej opowieści, takiej jak z piosenek i filmu. Chce prawdziwości, emocji, szczerych reakcji. A co dostaje? Szarą codzienność, teatr marionetek, szereg konwenansów i masek których nie chce przywdziewać. Ma też zdystansowanego, mało empatycznego ojca. Ojca który nawet gdy Tomasz w wybuchu złości demoluje kuchnie, rzuca się, miota, krzyczy i wyzywa, kameruje stojąc gdzieś z boku, chowając się za obiektywem aparatu. Nie reaguje.

My też staramy się być gdzieś z boku, na zimno śledząc losy Beksińskich. Ale nie da się. Jak być obojętnym gdy widzimy matkę na skraju załamania, starającą się utrzymać w ryzach dwa silne charaktery. Jak nie reagować z ulgą na chwile normalności przy wigilijnym stole. Jak nie uronić łzy, gdy wraz z nią czujemy tragiczny finał który nieubłaganie się zbliża.

Życie „ostatniej rodziny” w całej swojej palecie barw przypomina obrazy Beksińskiego. Pełne kontrastów, niepokoju, dziwności, gdzie jaskrawa jak ogień czerwień, spotyka się z chłodnym, tonującym niebieskim. Tak samo jest ze Zdzisławem i Tomaszem. Jeden charakterny, temperamentny, typ osobowości borderline, w którym wybuchy agresji, często spotykają się z stanami depresyjnymi, a jedna rzecz może wywołać efekt lawiny. Natomiast drugi – zdystansowany, chciałoby się rzec – nieobecny. Człowiek zimny jak lód, rzadko pokazujący emocje, patrzący na życie przez szkło obiektywu, a inwestujący wszystkie uczucia w malarstwo. Objawiający swoją mroczną spętana stronę ruchami pędzla. Obydwoje mają swoje demony, różnica jest taka, że jeden potrafił je okiełznać, a drugi ze swoimi chodzi jak z odzieżą wierzchnią. Gdzieś między nimi jest Zofia – matka, żona, kotwica na której cumuje okręt z podpisem „Rodzina Beksińskich”. I my wiemy, że gdy tej kotwicy zabraknie a okręt popłynie, to rozbije się na pierwszej napotkanej skale.

Film nie skupia się na pojedynczych członkach klanu Beksińskich. Scenarzysta Robert Bolesto i debiutujący w pełnym metrażu reżyser Jan P. Matuszyński dokonują brutalnej wiwisekcji rodziny, tworząc zlepek najważniejszych wydarzeń na nią wpływających i kreując coś w rodzaju „The Best Of”. Tam gdzie trzeba – wyolbrzymiają, tam gdzie to potrzebne – spuszczają nieco powietrza. Wszystko opatrzone jest naprawdę spójną narracją i fantastycznymi dialogami. Sprawia to że z pozoru mało filmowa proza życia, ukazanie rutyny, jest interesujące i niebotycznie wręcz angażujące. Każdy w rodzinie Beksińskich może znaleźć odnośniki do własnej, może skonfrontować pewne wnioski, zauważyć pewne prawidłowości. Nie jest to tyle film o ludziach, co film o więziach, o relacjach. I choć mimo tego że wiemy jaki finał napisało życie, to łapiemy się na tym jak ta rodzina jest podobna do naszych. Oczywiście, podniesiona do entej potęgi, przejaskrawiona, ale wciąż podobna.

Powiedzieć że aktorsko „Ostatnia rodzina” wypada świetnie, to nie powiedzieć nic. To jak trójka głównych bohaterów zagrała, to jak mało doświadczony reżyser ich poprowadził, to jak ja wierzyłem w to co widziałem, jak razem z aktorami zatracałem się w tych postaciach, no to jest coś niesamowitego. Andrzej Seweryn w roli Zdzisława nie tylko oddaje akcent, fizjonomie i ruchy podobne do oryginału, ale i w niezwykły sposób przez mimikę i oczy przemyca całe wnętrze postaci. Czujemy że możemy wręcz wejść w przypominający jeden z obrazów umysł bohatera i nie koniecznie spodoba nam się to co tam znajdziemy. Również operująca zupełnie innymi środkami wyrazu artystycznego Aleksandra Konieczna, to kompletne odkrycie. Aktorka którą do tej pory kojarzono z wieczornymi telewizyjnymi tasiemcami, pokazała że warto sięgać po mało opatrzone twarze. Jej zadanie było o tyle trudne, że o ile Zdzisław i Tomasz byli postaciami o dużych akcentach charakterologicznych, tak Zofia zawsze była gdzieś z boku, robiąca obiad, pranie, studząca ziemniaki dla głodnego syna. Była po prostu normalna. Jej dramat polegał na tym z jakimi silnymi osobowościami musiała się ścierać. Konieczna grała bohaterkę z którą najłatwiej się utożsamić, współczuć, zrozumieć, i tak autentycznie było. Chapeau bas.

Najtrudniejszą i zarazem najbardziej kontrowersyjną postacią był Tomasz grany przez Dawida Ogrodnika. Tutaj pojawia się wiele wątpliwości, że aktor szarżował, że przesadzał, że karykaturował. Nie zgodzę się. Owszem, jego nad ekspresja może drażnić, może wzbudzać niechęć do bohatera, ale wydaje mi się że taka a nie inna decyzja Dawida żeby w ten sposób zagrać Tomasza, podyktowana była tym, aby ukazać kontrast między synem a ojcem. W końcu tak samo jak byli podobni, tak samo różnili się od siebie. I to widać. Jako widzowie czujemy się nawet trochę niekomfortowo w obecności Tomasza, trochę jak w towarzystwie bomby z opóźnionym zapłonem, a to idealnie oddaje jak skomplikowaną i złożoną osobowością obdarzony był młody Beksiński. Jak ciężko żyło się jemu i jak równie ciężko czasem żyło się i z nim. Ogrodnik to również ten typ aktora który zatraca się w roli, angażując w nią całego siebie. Zrobił to w „Chce się żyć” i zrobił to w Ostatniej rodzinie.

Jeśli oczekujecie po Ostatniej rodzinie fajerwerków i zwrotów akcji, to zawiedziecie się. To nie ten rodzaj kina. Film Matuszyńskiego to intymny portret rodziny w którym po każdym nieśmiałym uśmiechu, pojawia się gorzka łza smutku. To film który wchłania widza nie pozwalając się wyrwać i uwolnić z szarego marazmu życia. Chwile wytchnienia znajdziemy tylko wtedy gdy znajdą ją bohaterowie. Przy sztaludze, z pędzlem w dłoni, malując jeden z kolejnych wymyślonych światów, oraz przy mikrofonie, w Radiowej Trójce, wkładając do odtwarzacza utwór „Stationary Traveller” grupy Camel i żegnając się ze słuchaczami po raz ostatni.


Ostatnia rodzina recenzja
Ostatnia rodzina
Reżyseria: Jan P. Matuszyński
Scenariusz: Robert Bolesto
Zdjęcia: Kacper Fertacz
Obsada: Andrzej Seweryn, Aleksandra Konieczna, Dawid Ogrodnik, Andrzej Chyra
Gatunek: Biograficzny
Kraj: Polska
Rok produkcji: 2016
Data polskiej premiery: 30 września 2016

 


Recenzja została opublikowana również na portalu ZażyjKultury.pl

 CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI I CIEKAWYCH ZESTAWIEŃ? POLUB NAS I BĄDŹ NA BIEŻĄCO: 
[facebook-page-plugin href=”okiemfilmoholika” width=”500″ height=”220″ cover=”true” facepile=”true”  adapt=”false” language=”pl_PL”]