Disaster Artist recenzja

Disaster Artist (2017): Historia pewnego złego filmu

Na wstępie muszę się Wam do czegoś przyznać: do niedawna kompletnie nie rozumiałem w czym tkwi fenomen nieszczęsnego „The Room”. Parę lat temu, gdy oglądałem koszmarek Tommy’ego Wiseau po raz pierwszy, uważałem go za po prostu bardzo, bardzo zły film. Film, którego oglądanie sprawiało mi wręcz fizyczny ból. Owszem, może był trochę uroczy w swojej nieudolności – w sensie wyglądał jakby napisało go i nakręciło kilkuletnie dziecko – a kilka cytatów na dłużej utkwiło mi w głowie, ale daleki byłem od traktowania go jako dzieło kultowe. Do czasu. Wszystko zmienił drugi seans i towarzyszący mu w parze Disaster Artist…

„The Room” to zły film. Bez dwóch zdań. Jednak niezależnie od tego, czy jest to oficjalnie najgorszy film wszech czasów czy nie, patrząc na grono fanów z zapałem powtarzających swoje ulubione cytaty przed, po, a nawet w trakcie seansu, reakcji widzów na sali kinowej i ogólną atmosferę, która wytworzyła się w okół premiery Disaster Artist, z pewnością można go uznać za dzieło kultowe. Wszystko to zasługa głównie jednego człowieka. Nikt nie wie ile ma lat, skąd pochodzi (choć bardzo możliwe, że z Polski) ani w jaki sposób dorobił się tylu pieniędzy. Tommy Wiseau to zagadka, a film Jamesa Franco napisany na postawie książki Grega Sestero – aktora wcielającego się w postać Marka w „The Room” i prawdopodobnie najbliższego przyjaciela Tommy’ego, przybliżając nam kulisy powstawania 'najgorszego filmu świata’, stara się nas ową zagadką zafascynować jeszcze bardziej. I co tu dużo mówić – wychodzi mu to fenomenalnie…

Grega Tommy’ego po raz pierwszy spotykamy na deskach teatru podczas lekcji aktorstwa w San Francisco. Przestraszony Greg nie może ośmielić się na scenie przez publicznością i znajduje inspirację w tyle nieustraszonym, co dziwacznym i fatalnym występie Tommy’egoPanowie po zajęciach nawiązują krótką rozmowę, poznają się nieco lepiej i umawiają się na kolejny dzień, aby wspólnie pracować nad scenami. Wkrótce ich przyjaźń połączona wspólną miłością do kina rozkwitnie. Dwójka bohaterów w poszukiwaniu sławy i uznania uda się tam gdzie każdy początkujący aktor marzący o wielkiej karierze – do Fabryki Snów.

W ten sposób przenosimy się do Los Angeles, gdzie rozgrywa się większa cześć filmu. Jak się okazuje, tajemniczy Tommy posiada tam własne lokum, w którym się zatrzymują i z marszu rozpoczynają podbój Hollywood. Tylko że nie.

Młody i przystojny Greg co prawda znajduje agenta, ale szybko zderza się z rzeczywistością tracąc coraz to kolejne role na rzecz bardziej utalentowanych kolegów z branży. Tommy, jak to Tommy – nieustanie udowadnia swój brak talentu zaliczając zarówno zabawne, jak i okropne przesłuchania. Kiedy początkowy czar zaczyna pryskać, zainspirowany przez Grega Tommy  – który ma tajemniczo głębokie kieszenie, które nigdy nie wydają się być puste – postanawia napisać, wyreżyserować i zagrać w swoim własnym filmie, z Gregiem jako aktorem wspierającym rzecz jasna. Ta osobista wizja, w końcu zamienia się w wspólną halucynację. 

Jeśli zastanawiasz się czy znajomość „The Room” jest obowiązkowa przez seansem Disaster Artist spieszę donieść, że nie, nie jest. James Franco zadbał aby historia ukazana w jego filmie na podstawowym poziomie zrozumienia i interpretacji miała charakter uniwersalny. Jednak jednocześnie musicie wiedzieć, że bez odnoszenia się do oryginału, film Franco dużo traci, a wiele scen nie wybrzmi dla Was tak jak powinny. Oczywiście, sporo wątków w filmie wywodzi się z książki, która stanowi dla niego podstawę. Warto jednak być dobrze zorientowanym w „The Room„, aby w pełni docenić Disaster Artist, który czerpie swoją wartość rozrywkową z samoświadomości, która czai się niemal pod każdą sceną. 

James  Franco stworzył film, który jest nie tylko przystępny i niewiarygodnie zabawny sam w sobie, ale sprawił, że byłem bardziej chętny do ponownego odwiedzenia 'pokoju’ Wiseau, niż kiedykolwiek wcześniej. Stworzył film również niesłychanie subwersywny: przedstawia Wiseau zarówno jako uroczo nieudolnego, równego, sympatycznego gościa ze śmiesznym akcentem, dużym gestem i specyficznym poczuciem humoru, ale również dekonstruując nieco jego wizerunek – niepewnego, bardzo samotnego człowieka, gotowego wykręcić Sestero z ogromnej szansy, możliwości rozpędzenia kariery tylko dlatego, że czuje się odrzucony.

Disaster Artist opowiada o sile dziwnej, niewytłumaczalnej, długimi momentami toksycznej przyjaźni oraz o tym, że trzeba wierzyć w swoje marzenia, bez względu na to co myśli świat. Przez większą cześć jest to film satyryczny, parodystyczny, przepełniony meta-humorem i znakomitymi kreacjami aktorskimi, ale gdzie indziej, jest to zaskakująco poważna oda o pogoni za hollywoodzkim marzeniem. Coś jak La La Land dla przegranych, gdzie podążanie za swoimi marzeniami prowadzi do porażki i szyderstwa zamiast romansu i sukcesu. 

Sercem i mózgiem produkcji jest oczywiście James Franco, który oprócz reżyserowania, wcielając się w postać Tommy’ego Wiseau zagrał prawdopodobnie jedną z najlepszych ról w swojej karierze. Aktor daje nam zabawne, bardzo zaangażowane przedstawienie. Umiejętnie niuansuje każdy detal mimiki, ekspresji, maniery, głosu i sposobu poruszania się swojego bohatera. To dzięki jego występowi film jest tak autentyczny. Franco co prawda gdzieniegdzie ociera się o granice parodii czegoś co tej parodii nie potrzebuje (posiada ją organicznie), ale są to tylko krótkie momenty bez większego znaczenia dla całości. Jego Tommy to nie karykatura, nie chodzący żart, a postać z krwi i kości. Owszem – ekscentryczna, tak – wyjęta jakby z kreskówki, ale dzięki dobremu scenariuszowi i niejednostronności w jej ocenie – autentyczna.

Podobnie jak Johnny z „The Room”, tak i Tommy to człowiek żyjący na innej planecie. Własnej planecie. I tak samo jak on, boi się zdrady, odrzucenia i braku akceptacji. W pewnym momencie zostało to nawet powiedziane wprost w samym filmie, ale nie trudno jest też to odczuć samemu, poznając Tommy’ego nieco bliżej.

Disaster Artist to jednak nie tylko doskonała rola Jamesa Franco. W końcu z cienia starszego brata wyszedł bowiem Dave Franco, który jako Greg Sestero jest chyba najważniejszą postacią w filmie. To z jego perspektywy poznajemy Tommy’ego. On jest jego najlepszym przyjacielem i to specyficzny rodzaj relacji między nimi jest fundamentem na którym zbudowany jest cały film.

Natomiast jedną z najfajniejszych postaci jest  grany przez Setha Rogena kierownik planu  Sandy Schklair. Jest on zarówno jedynym głosem rozsądku w całym szalonym procesie produkcji „The Room”, ale również pełnym ironii i sarkazmu obserwatorem poczynań Wiseau. Bohaterem trafnie punktującym jego coraz to dziwniejsze decyzję czy zachowanie na planie. Oprócz tego w filmie swoje epizody na dalszych planach zaliczają Alison Brie, Jacki Weaver, Hutcherson, Efron i Sharon Stone.

Mimo tych wszystkich pochwał, nie sposób nie zarzucić Disaster Artist nieco powierzchownego potraktowania samego Wiseau. Twórcy niby pokazali różne oblicza jego złożonej osobowości, ale za mało skupili się na nim jako twórcy, na jego samoświadomości. Zamiast tego sprowadzili większość jego poczynań do toksycznego pragnienia zatrzymania Grega blisko siebie. Na tym polu o wiele lepszym i głębszym filmem o złym reżyserze, który kocha kino i chce robić filmy za wszelką cenę, jest „Ed Wood” Tima Burtona z 1994 roku. Anyway, how is your sexlife…?


Disaster Artist recenzja
Disaster Artist
Reżyseria: James Franco
Scenariusz: Scott Neustadter, Michael H. Weber
Muzyka: Dave Porter
Zdjęcia: Brandon Trost
Obsada: James FrancoDave Franco, Seth Rogen, Ari Graynor, Alison Brie, Jacki Weaver, Josh Hutcherson, Zac Efron, Sharon Stone
Gatunek: Biograficzny, Dramat, Komedia
Kraj: USA
Rok produkcji: 2017
Data polskiej premiery: 9 lutego 2018

 
 


Recenzja została opublikowana również na portalu ZażyjKultury.pl

 CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI I CIEKAWYCH ZESTAWIEŃ? POLUB NAS I BĄDŹ NA BIEŻĄCO: 
[facebook-page-plugin href=”okiemfilmoholika” width=”500″ height=”220″ cover=”true” facepile=”true”  adapt=”false” language=”pl_PL”]