Jest wiele rodzajów horrorów. Jedne – tak jak choćby ostatnio recenzowane „Zło we mnie” – bazują na intrygującej narracji, nieustającemu napięciu, gęstej atmosferze i nieoczywistej fabule. Drugie z kolei, funkcjonują jako typowe straszaki przepełnione jumpscare’ami i w zamiarze mającymi wywołać gęsią skórkę pokracznymi, chuderlawymi potworami. Baba Jaga zdecydowanie chce należeć do tej drugiej grupy, owszem, być może mniej ambitnej, ale przy dobrym montażu, umiejętnie budowanej dramaturgii i wyczuciu reżysera, mogącej w pełni sprawdzać się w swojej gatunkowej roli i sprawiać satysfakcje nawet najwybredniejszym fanom kina grozy. W ostateczności film Caradoga W. Jamesa należy jednak do trzeciego rodzaju, najmniej chlubnego i niestety ostatnio niezwykle popularnego, czyli grupy podręcznikowych przykładów tego jak nie należy robić horrorów…
Jak to zwykle w tego typu horrorach bywa, fabularny punkt wyjścia jest niezwykle wysublimowany i oryginalny. Otóż główna bohaterka, Chloe, wraz ze swoim przyjacielem z którym wychowała się w sierocińcu, przypomina sobie o zabawie z dzieciństwa polegającej na nękaniu pewnej staruszki conocnym pukaniem w jej drzwi. Jednak żeby było ciekawiej, dzieci miały ku temu powód, bo według nich sędziwa pani była czarownicą odpowiedzialną za zniknięcie ich przyjaciela Michaela. Teraz, długo po śmierci kobiety (która nękana przez zgraje dzieciaków postanowiła poderżnąć sobie gardło) jej dom, a raczej rudera, stoi pusta na uboczu drogi i według miejskiej legendy, zamieszkuje ją mściwy duch, tytułowa Baba Jaga, którą przywołać można dwukrotnie pukając w jej drzwi. Dalej już możecie się domyśleć co robią nasi bohaterowie…
Muszę przyznać że czegoś tak złego nie widziałem już od bardzo bardzo dawna. Nie żebym spodziewał się jakiegoś arcydzieła, bo już po zwiastunach można było przypuszczać z jaką produkcją mamy tu do czynienia, ale jednak miałem jakieś nadzieje, jakieś resztki wiary w to, że nawet jeśli fabularnie „dzieło” Pana Jamesa nie będzie najwyższych lotów, to jednak sam motyw słowiańskiego demona, Baby Jagi, będzie na tyle dobrze wykorzystany, że przynajmniej autentycznie będzie się czego bać. Niestety nic z tego, a jedyne czego można się bać, to żenującego poziomu tej produkcji. Kalka kalki, schemat goni schemat. Nuda.
To że ten film miał potencjał pokazuje pierwsze 15-20 minut. Do tej pory choć scenariusz jest debilny, to dzięki naprawdę dobrej pracy kamery i płynnemu montażowi, straszne sceny straszą, a film w jakiś tam sposób możne nawet zaintrygować. Jednakże to co dzieje się później, można porównać tylko do skoku na bungee, bez liny, nad przepaścią wypełnioną ostrymi jak brzytwa kolcami. Boli jak cholera.
Dramaturgii w tym filmie nie ma za grosz. Dość powiedzieć, że niektóre sceny które mają nas sprowokować do nerwowego podskakiwania na kinowym fotelu, są tak oderwane od rzeczywistości, tak fabularnie – przepraszam za określenie – z dupy, że zamiast czuć strach, możemy tylko beznamiętnie wzruszyć ramionami i oglądać dalej ten mały koszmarek.
Słabe aktorstwo jest najmniejszym problemem tego filmu, bo akurat do Lucy Boyton i stałej bywalczyni horrorowej rozkładówki – Katee Sackhoff, wielkich pretensji mieć nie można. Z takich dialogów i z takiego scenariusza, to i nawet największe aktorski tuzy Hollywood niewiele więcej by wycisnęły.
Jeszcze wiele mógłbym napisać o tym horrorze, ale raz że nie chce Was męczyć, dwa – samemu mi się nie chce, i trzy – poziom jadu w tej recenzji mógłby niebezpiecznie zbliżyć się do dawki śmiertelnej. Powiem tylko jedno, coś co mówię rzadko, a na tym blogu chyba jeszcze w ogóle – nie idźcie na ten film. Nie marnujcie swoich pieniędzy, a tym bardziej cennego czasu na ten nędzny, przekopiowany wyrzyg kinematografii który nie zasługuje ani na jedno, ani na drugie. Dno dna i pół metra mułu.
Recenzja została opublikowana również na portalu ZażyjKultury.pl
Za seans serdecznie dziękuję: