Dotychczas Netflix kojarzył się widzom przede wszystkim z udanymi, bądź (ale to rzadziej) mniej udanymi serialowymi produkcjami. Choć platforma systematycznie wypuszczała na rynek swoje oryginalne pełnometrażowe tytuły, tj. „Spectral” lub kiczowaty „The Do-Over”, to filmy ciągle były traktowane przez abonamentów jako ciekawostki, po które można sięgnąć, gdy już całkowicie wysuszymy dostępne źródło seriali. Niedawno jednak „czerwona eNka”postanowiła zrobić kolejny krok w kierunku rozwoju marki, czego efektem jest mająca swój debiut (jako pierwsza produkcja platformy internetowej) na Festiwalu Filmowym w Cannes Okja. Czasem wzruszająca, często zabawna, a momentami przerażająca opowieść o pewnej koreańskiej dziewczynce i jej przyjaciółce superświni. Brzmi zwariowanie, prawda? I tak być powinno, bo film Joon-ho Bong to jeden z ciekawszych i najbardziej intrygujących tytułów ostatnich miesięcy…
W odpowiedzi na dotykający coraz większy odsetek ludności głód i kryzys wewnętrzny korporacji Mirando, ekscentryczna szefowa firmy Lucy Mirando postanowiła wprowadzić plan naprawczy, w którym miały pomóc oficjalnie odkryte na pewnej farmie w Chile, a nieoficjalnie będące efektem eksperymentu genetycznego, superświnie. Sympatyczne stworzenia będące krzyżówką świni i hipopotama, oddano na dziesięć lat w ręce rozsianych na całym świecie farmerów, po czym najdorodniejszy egzemplarz miał zostać zaprezentowany konsumentom w ramach konkursu na „najpiękniejszą świnię świata”. Widowiskowy pokaz zwycięzcy miał być równoznaczny z początkiem masowego uboju zwierząt.
I tak w trakcie dekady żyjąca w zalesionych koreańskich górach Mija, zdążyła zaprzyjaźnić się ze swoją superświnką o imieniu Okja. Czternastoletnia dziewczynka całe dnie spędza nad zabawą, wygłupami i długimi spacerami ze swoim czworonożnym przyjacielem. Pielęgnowana przez właścicielkę, obdarzona swobodą i szczerą miłością Okja, rozrosła się do rozmiarów małego słonia i tym samym w cuglach wygrała organizowany przez korporacje konkurs. Mije i jej dziadka odwiedzili wkrótce przedstawiciele Mirando i postanowili, że to właśnie Okja zostanie zaprezentowana na pokazie w Nowym Yorku. Niestety dla niej, wiązało się to tylko z jednym – trafieniem na talerz zaintrygowanych nowością konsumentów.
Z losem który miał spotkać jej najlepszą przyjaciółkę , absolutnie nie mogła pogodzić się Mija i zdeterminowana aby uratować Okje, postanowiła wyruszyć jej na ratunek do samego Seulu. Sprawą superświni zainteresował się też Front Wyzwolenia Zwierząt, który przy pomocy koreańskiej dziewczynki, miał zamiar nie tylko uratować tytułową superświnię, ale również pokazać społeczeństwu prawdziwe, bestialskie oblicze korporacji Mirando i związanych z nią ludzi.
Okja to znakomity przykład na to, że polityka artystyczna Netflixa który swoim twórcom daje maksimum wolności twórczej, w pełni się sprawdza. Co więcej, gdy połączymy to z nieszablonowym spojrzeniem na kino koreańskiego reżysera Joon-ho Bonga, otrzymujemy właśnie tak gatunkowo i stylistycznie zróżnicowane produkcje, których obecność na światowych festiwalach czy są dostępne w kinach, czy w internecie, nie powinny nikogo dziwić.
Film Koreańczyka łączy w sobie przyjemne, lekkie i zabawne familijne kino, widowiskowe, pełne pościgów kino akcji, trafiającą w punkt satyrę na panujący korporacjonizm i bezmyślny konsumpcjonizm oraz zmuszający do myślenia, trafiający w czuły punkt widza dramat. To naprawdę dużo jak na jeden 2-godzinny film i aż dziw bierze, że w trakcie seansu, pomijając kilka słabszych momentów, ani scenariusz, ani sposób prowadzenia akcji nie rozmywa się w tym natłoku dopasowanych do gatunku schematów. Reżyser swobodnie przechodzi z sielankowego, pro-ekologicznego fragmentu prezentującego przyjaźń Okji z Miją, przez rozróbę w Seulu i Nowym Yorku, na scenach rodem z filmów o Holocauście i obozach zagłady kończąc. Wszystko dopieszczone jest o specyficzny sposób narracji i stylistyczną, podobną do tej w „Snopiercerze” stylistykę kontrastów.
Również na poziomie merytorycznym, czy jak kto woli – edukacyjnym, Okja sprawdza się bez zarzutów. Reżyser za pomocą sympatycznej, ratowanej od uboju superświni, wcale nie narzuca nam „wege” sposobu myślenia. Nie zarzuca konsumentom bezduszności czy nie sypie w ich kierunku radykalnymi hasłami w stylu „mordercy zwierząt”. Zwraca jednak uwagę na powszechny brak świadomości jak mięso, które na co dzień znajduje się w naszym jadłospisie, było wcześniej traktowane. Obrywa się w szczególności wielkim korporacjom i ich hipokryzji, które często swoje prawdziwe oblicze zasłaniają pro-ekologicznymi kampaniami wizerunkowymi.
Również pod względem obsady do filmu Bonga wielkich zarzutów mieć nie można. Seo-hyeon Ahn w roli cierpiącej przez utratę przyjaciółki Miji, wypada bardzo autentycznie. Widz wierzy w jej motywacje i przyjaźń, oraz przez cały film gorąco kibicuje jej misji ratunkowej. Świetnie ogląda się również Tilda Swinton w podwójnej roli lekko niestabilnej emocjonalnie szefowej korporacji oraz stanowiącej jej całkowite przeciwieństwo siostry. Przyzwoicie, ale bez fajerwerków spisał się też Paul Dano jako przywódca tzw. „ekoterrorystów” z FWZ. Największy problem mam natomiast z występem Jaka Gyllenhalla. Niezwykle uzdolniony aktor jako zoolog-celebryta i jednocześnie PR-owa twarz korporacji, szarżuje niemiłosiernie tworząc istną karykaturę ze swojej postaci. Grany prze niego bohater i jego sposób bycia idealnie wpasowuje się w stylistykę i satyryczne inklinacje filmu, z drugiej jednak strony odbiera tej postaci nieco wewnętrznego dramatu i rozdarcia, które mogłoby jeszcze bardziej pogłębić dramatyczny wydźwięk fabuły.
Ostatecznie pomimo sporych kontrowersji związanych z obecnością tytułu na tak prestiżowym dla każdego kinomana wydarzeniu, trzeba przyznać że film Joon-ho Bonga, twórcy dystopii „Snowpiercer: Arka przyszłości”, na swoje miejsce w festiwalowym repertuarze w pełni zasłużył. To nie tylko oryginalne, ukazane za pomocą prostej historii, spojrzenie na naszą rzeczywistość, ale i być może kolejny etap w kierunku rozwoju najpopularniejszej platformy streamingowej na świecie. Pomijając parę niedociągnięć i pewnej schematyczności, to czas spędzony wspólnie z superświnią i jej koreańską przyjaciółkom uważam za bardzo udany. Dlatego nie wiem jak Wy, ale jeśli filmowe produkcje Netflixa będą trzymały taki poziom jak Okja, to mi jest kompletnie obojętne czy doczekają się kinowej dystrybucji, czy będą dostępne tylko dla abonamentów. Ważne aby w ogóle powstawały…