Pierwsza część Strażników narobiła sporo zamieszania. Raz że mało który fan miał w stosunku do tego tytułu szczególnie wielkie wymagania, a dwa – komiksy na podstawie których powstał film, znane był chyba tylko najgorliwszym marvelowskim geekom. Jak się okazało, anonimowi Strażnicy Galaktyki z miejsca stali się jednym z najlepszych filmów w całym MCU i śmiało można powiedzieć, że przetarły szlaki dla późniejszych projektów, które tak samo chciały bawić się formą, stylistyką oraz wiedziały jak z odpowiednim dystansem sprzedać widzowi produkt przepełniony kiczem i autoironią. Nic więc zaskakującego w tym, że tegoroczny sequel był jednym z najbardziej oczekiwanych filmów tego roku. Obdarzony kredytem zaufania i większą swobodą twórczą James Gunn, sprawił, że jego kolorowe kosmiczne „dziecko” jest jeszcze głośniejsze, jeszcze śmieszniejsze i jeszcze przyjemniej kiczowate. W efekcie fani komiksowych adaptacji Marvela są jeszcze szczęśliwsi. Jest jednak jeden pewien warunek – żeby ten film kupić w całości, musiała Ci się podobać „jedynka”.
W przypadku Strażników Galaktyki vol. 2 ciężko mówić o jakiejkolwiek konkretnej strukturze, trójaktowej konstrukcji czy głębiej zarysowanej przyczynowo-skutkowości w fabule. Z miejsca, bez prologów, wstępów, jesteśmy wrzuceni w wir wydarzeń. Głównym wątkiem w okół którego Gunn zbudował cały film, jest motyw Ego – tajemniczego ojca Star-Lorda, którego pojawienie się w filmie zwiastowały już pierwsze trailery.
Jest tu również sporo wątków pobocznych tj. dalsze losy siostry Gamory – Nebuli i Yondu. Swoje pięć minut ma również nowa postać przywódcy łowców głów grana przez Sylvestra Stallone i…. David Hasselhoff. Reżyser rozszerza backstory każdego z bohaterów i w całym filmie bardziej skupia się na pokazaniu relacji między członkami Strażników Galaktyki, ich problemów, uczuć i odmiennych charakterów, a nie na samej fabule, która tak samo jak w „jedynce”, zdaje się być pretekstowym i najsłabszym elementem produkcji.
Czuć w nowych Strażnikach Galaktyki tęsknotę za latami 80. James Gunn zbudował swój film na bazie wielobrawnej stylistyki ejtisowego Kina Nowej Przygody (patrz: Flash Gordon, Star Trek). Jest tu również mnóstwo kiczu i pastiszu, tak typowego dla filmów z lat 80.. Są nawiązania do znanych postaci oraz produktów popkultury z tamtego okresu. No i jest znakomity soundtrack, który podobnie jak w jedynce, zarówno perfekcyjnie współgra z tym co się dzieje na ekranie, jak i śmiało z sukcesem może funkcjonować jako osobny byt w postaci muzycznej składanki na vinylu czy „cedeku”.
Bezpretensjonalny, często suchy humor z pierwszej części, w „dwójce’ podniesiony jest do entej potęgi. Jest mnóstwo comic relief’ów w których w tej części zdecydowanie króluje Drax i są sceny tak głupie i absurdalne, że tylko prawdziwi fani Strażników będą w stanie się na nich zaśmiać. Ja się śmiałem prawie cały seans.
Bardzo podoba mi się również bardziej wielowymiarowe przedstawienie bohaterów. Postacie nabrały dużo większej głębi i autentyzmu, przez co dużo łatwiej jest się z nimi utożsamić, nie traktując ich tylko jako świrniętej palety postaci, robiącej zwariowane rzeczy i dostarczającej po prostu dobrej zabawy. Nie zawodzi również postać Baby Groota, która obok prostolinijnego humory Draxa, jest najmocniejszym elementem filmu.
Wobec tylu pochwał ciężko nie powiedzieć – James Gunn znów to zrobił! Amerykański reżyser i scenarzysta podchodzi do Strażników Galaktyki z prawdziwą fanowską miłością i bez problemu można zauważyć, jak mnóstwo serca włożył w to, aby ten film wyglądał tak dobrze jak widzimy to na ekranie. Owszem, mocno kuleje wspomniana już warstwa fabularna, ale to akurat nigdy nie było ani mocną stroną pierwszej części Strażników, ani – poza jednym czy dwoma wyjątkami – pozostałych filmów z Kinowego Uniwersum Marvela. To jeden z tych filmów, które są jak fan service od fana dla fanów. I chyba dlatego, mimo kilku uchybień sprytnie ukrytych pod przykrywką istnego festiwalu gagów i zabawnych dialogów, film dostarcza radości i ogląda się go z nieskrywaną przyjemnością. Dlatego jeśli chodzi o mnie, to Strażnicy pozostają najlepszym tytułem w stajni Marvela.
Recenzja została opublikowana również na portalu ZażyjKultury.pl
Za seans serdecznie dziękuję: