Ponad siedemnaście lat! Tyle czasu minęło od kiedy Hugh Jackman po raz pierwszy wcielił się w postać kultowego mutanta, Wolverina. Te same siedemnaście lat fani Rosomaka muszą czekać, aż ikoniczny bohater w końcu otrzyma film na miarę swoich możliwości. Niestety, pomijając przyzwoite występy w serii X-Men, dwa solowe filmy o szponiastym mutancie były złe, żeby nie powiedzieć fatalne. Decyzja aktora o pożegnaniu się z rolą wcale więc nie dziwi, a sama informacja pozwalała przynajmniej mieć nadzieję, że w trakcie realizacji ostatniego filmu, wszyscy będą chuchać i dmuchać aby było to takie pożegnanie na jakie i widzowie, i Jackman, i sam bohater zasługuje. Efekt końcowy jest paradoksalny, bo Logan jest tak dobry, że faktycznie dopiero teraz, po napisach końcowych, można naprawdę żałować, że to ostatni film z udziałem australijskiego aktora…
Jest rok 2029, szkoła X-menów już dawno popadła w ruinę, żaden nowy mutant nie urodził się od ponad dekady, a ci którzy wciąż żyją, ukrywają się przed ludźmi którzy chcą ich zabić bądź wykorzystać do własnych celów. Jednymi z takich wyrzutków są ukrywający się na meksykańskiej pustyni Logan, zamknięty w metalowym zbiorniku Profestor Xavier i opiekujący się cierpiącym na demencje telepatą, mutant-albionos, Caliban. Plan jest prosty – zarobić trochę pieniędzy, kupić jacht i uciec na pełne morze. Wszystko jednak wywróci się do góry nogami, gdy na horyzoncie pojawi się uciekająca przed najemnymi żołnierzami-cyborgami młoda mutantka, Laura. Dziewczynka jest klonem stworzony z genów Logana i tak jak on, jest równie brutalna i niebezpieczna.
Logan to w końcu taki film na jaki my i na jaki sam Wolverine zasługuje. James Mangold zamazując niejako plamę po kiepskim „The Wolverine”, umiejętnie połączył konwencje i gatunki, z sukcesem umieszczając w filmie elementy charakterystyczne dla kina drogi, westernu, a patrząc na przerdzewiałą pustynną scenerię, również i postapokalipsy, której jak przypuszczam, nie powstydziłby się sam Geroge Miller. Wszystko to składa się na niesamowity klimat, który stanowi najmocniejszy punkt Logana.
No właśnie, klimat klimat i jeszcze raz klimat. Wszystko to co widzieliśmy w zwiastunach sprawdza się na srebrnym ekranie, i to jak! Film Jamesa Mangolda to zdecydowanie nie jest kolejna kasowa, zbudowana na efekciarstwie komiksowa adaptacja. Logan to film nadzwyczaj skromy i kameralny, swój środek ciężkości opierający na psychologi bohaterów i surowym realizmie, sprawiającym, że na dobrą sprawę mógłby to w ogóle nie być film o superbohaterze. W pewnym momencie twórcy wręczając Wolverinowi komiks Marvela o jego własnych przygodach do ręki, wprost, w zgrabny, autoironiczny sposób sami podpowiadają nam, że Logan to nie kolejna bajka o pięknych facetach w rajtuzach ratujących świat. Prawdziwy świat tak nie wygląda, jest brudny, okrutny, pełen przemocy i rzadko pozwala na happy endy.
Również samo pogłębienie, uczłowieczenie postaci Wolverine’a odbyło się tu z korzyścią dla widowiska. Logan nie jest już młodym przystojnym zawadiaką z cygarem między zębami. Na twarzy Hugh Jackmana widać odciśnięte piętno czasu i stylu życia jaki prowadził tytułowy bohater. Gęsta, przyprószona siwizną broda, blizny które przez targającą Logana chorobę nie leczą się tak jak wcześniej – tak teraz wygląda niegdyś dziarski i energiczny Rosomak. Wszyscy w końcu się starzeją i odchodzą na zasłużoną emeryturę – zdaje się nam ironicznie podpowiadać Hugh Jackman, ale mimo że siła i refleks już nie taki sam, to w Loganie wciąż drzemie dzika bestia, która gdy ktoś ją zbytnio rozjuszy, szybko pokazuje adamantowe szpony i pałaszuje wszystko co się rusza, dając ty samym widzowi krwawy festiwal przemocy.
Prawdziwym objawieniem w Loganie jest obsadzona w roli Laury, Dafne Keen. Młoda aktorka może i nie ma dużo dialogów i scen dramatycznych, ale posiada pewien rodzaj charyzmy i nieprzewidywalności którą posiada też Hugh Jackman. Także to symboliczne przekazanie pałeczki, choć odbywa się w poczuciu smutku i rozżalenia że nie zobaczymy już aktora w roli Rosomaka, pozwala także z nadzieją patrzeć w przyszłość… oczywiście o ile twórcy postanowią wykorzystać potencjał młodej aktorki.
Film Mangolda nie unika jednak paru zgrzytów, które – co już stało się tradycją w kinie superbohaterkim – leżą po stronie nierównego scenariusza. O ile pierwszy akt jest wprost perfekcyjnie poprowadzony, subtelnie przedstawiając widzowi zmiany jakie zaszły w świecie którym przyszło żyć bohaterom, jak i sprawnie rysując ich sylwetki, tak im bliżej końca, tym akcja zaczyna się powoli rozłazić, systematycznie tracąc początkowy impet. Na szczęście reżyser unika absurdu i głupoty jaką mógł „poszczycić się” finał „The Wolverine”, jednak podobnie jak w nim, tak i w Loganie, ostatni akt jest najsłabszym scenariuszowo punktem filmu.
Boli (również już tradycyjne) niepełne wykorzystanie potencjału antagonisty, a przynajmniej jednego z nich, który w osobie Boyda Holbrooka, do pewnego momentu dysponował naprawdę sporą charyzmą. Jednak i on stał się ofiarą scenariusza i pod koniec filmu widzieliśmy już tylko bezpłciowy cień bohatera z pierwszego aktu..
Genialnym pomysłem twórców było zaryzykowanie mniejszych dochodów i postawienie na kategorie wiekową R. Film jest brutalny, krwawy, a trup ściele się gęsto. Zyskała na tym akcja i zyskał sam bohater, który wyjątkowo źle prezentowal się w grzecznych i ułożonych produkcjach w stylu „X-Men: Pierwsza klasa”.
Przyznam, że choć oczywiście czekałem na Logana i lubię postać szponiastego mutanta, to nie wierzyłem w ten film. Wielka jest zatem moja radość, bo nie dość że okazuje się on być najlepszym filmem o Rosomaku, to odważę się stwierdzić, że jest i najlepszym w całym Uniwersum X-Men. Cóż, jeśli schodzić ze sceny, to tylko w takim stylu…