Zwierzęta nocy (2016): Pustka

Rozkosz dla zmysłów. To pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy tuż po obejrzeniu drugiego filmu amerykańskiego projektanta mody i zarazem zdolnego reżysera – Toma Forda. Już siedem lat temu, w obsypanym nagrodami „Samotnym mężczyźnie”, mogliśmy na własnej skórze poczuć z jakim wyrafinowaniem i przenikliwością potrafi on opowiadać o ludzkim cierpieniu, pustce i zabijającej od środka samotności. Podobny punkt wyjścia możemy znaleźć w „Zwierzętach nocy” będących ekranizacją powieści „Tony and Susan” Austina Wrighta. Jednak czy drugi film Amerykanina potrafi zamrozić i skonfundować widza tak jak poprzedni? Czy jak w „Samotnym mężczyźnie” Ford potrafi dostać się do jego głowy i wywołać niemały emocjonalny nieład? Takie same pytania zadawałem sobie przed pójściem do kina, i wierzcie mi, po napisach końcowych musiało minąć naprawdę sporo czasu, abym mógł jednoznacznie i z pełną odpowiedzialnością zdefiniować co tak naprawdę czułem w czasie oglądania.  A nie wiem jak dla Was, ale dla mnie to przecież już sztuka sama w sobie…

Już pierwsza scena, gdzie półnagie modelki o iście rubensowskich – żeby nie powiedzieć – opasłych kształtach tańczą w rytm muzyki Abela Korzeniowskiego, pokazuje, że tak jak główna bohaterka w zorganizowanej przez siebie wystawie, tak i w swoim filmie Ford chce szokować, i zarówno w opowieści, jak i sposobie jej prezentowania, zmusić widza to wyjścia poza strefę własnego komfortu.

Susan Morrow – główna bohaterka filmu – wydaje się mieć wszystko. Jest marszandką galerii sztuki, ma bogatego, przystojnego męża, obraca się wśród wyższej socjety i mieszka w dużym, nowoczesnym domu na obrzeżach Los Angeles. To pozorne i powierzchowne wrażenie, szybko okazuje się chybione, bo w oczach, gestach i nudnych, a wręcz sztucznych relacjach międzyludzkich bohaterki wyczuwa się, że hermetyczny iluzoryczny świat w którym żyje jest niczym innym jak złotą klatką. Bogatą, pełną świecidełek zamkniętą szkatułką do której kluczyk wyrzuciła 20 lat temu, gdy rozstała się z poprzednim mężem i wybrała wygodne, ale kujące wewnętrzną pustką życie.

Demony przeszłości dają o sobie znać gdy Edward – eksmąż bohaterki, wysyła jej rękopis swojej pierwszej powieści. Zadedykowana Susan książka, to pełen brutalności, krwi i przemocy thriller, w którym bohater Tony Hastings wraz z żoną i córką zostają napadnięci przez psychopatycznych zbirów na jednej z pustynnych, oderwanych od cywilizacji teksańskich dróg. Kobieta wczytując się i coraz szybciej wertując stronice trzymającej w napięciu powieści, z miejsca zdaje sobie sprawę, że to właśnie ona i bolesne rozstanie między byłymi partnerami były inspiracją autora. Metaforycznie zilustrowana relacja małżeństwa bynajmniej nie przynosi bohaterce oczyszczenia, staje się raczej wiwisekcją bólu i cierpienia, które sama wywołała i które z dnia na dzień spadły na jej byłego męża.

Z momentem przewrócenia pierwszej strony zatytułowanej „Nocturnal animals” powieści, Tom Ford przenosi widza na trzy przeplatające się ze sobą płaszczyzny narracyjne. W pierwszej widzimy teraźniejszość w której Susan czyta i dogłębnie przeżywa lekturę książki eks-męża. W drugiej – nazwijmy ją płaszczyzną teksańską – reżyser wprowadza nas w fikcyjny wykreowany przez pióro Edwarda świat bezprawia, w którym Tony Hasting i jego rodzina doświadczą serii nieszczęśliwych i dramatycznych w skutkach zdarzeń. Trzecia płaszczyzna to retrospekcje które pokazują widzom kulisy powolnego rozkładu związku dwójki bohaterów, i które zestawione z fikcyjną, lecz inspirowaną traumatycznym rozstaniem fabułą, pozwalają widzowi lepiej zrozumieć znaczenie i głębszy sens napisanej przez mężczyznę książki.

Tak nieliniowy i widełkowy sposób prowadzenia fabuły, nie jednego widza mógłby przyprawić o niezły ból głowy. Tom Ford wychodzi jednak z tego trudnego i ciężkiego sprawdzianu umiejętności obronną ręką. Mimo trójtorowej, dość skomplikowanej prezentacji fabularnych zdarzeń, całość ogląda się dość przyjemnie i bez większych zgrzytów. Owszem, trzeba chłonąć i oglądać w skupieniu każdą scenę, ale tego chyba nie można traktować jako zarzut, raczej wręcz przeciwnie.

Lecz nie tylko umiejętny sposób prowadzenia widza przez fabułę, należy wyraźnie zaakcentować biorąc się za ocenę pracy reżysera. Olbrzymie wrażenie robi również warstwa wizualna filmu, która jak nic innego pokazuje Toma Forda jako fanatycznego wręcz fetyszystę sztuki, mody, piękna, jako estetę dla którego zaspokojenie zmysłu wzroku, jest jednym z priorytetowych zadań. Tom Ford esteta objawia się nie tylko w pięknych przyciągających wzrok kreacjach Amy Adams. To, z racji na zawód którym na co dzień para się reżyser Nocnych zwierząt, było sprawą oczywistą. Widać ją również w każdym kadrze, każdym ujęciu i w każdej perfekcyjnie zaprojektowanej scenografii. Poznając nas z główną bohaterką, Amerykanin wprowadza widza w sterylne, ale jednocześnie pełne przepychu i bogactwa wnętrza nowoczesnych budynków. Z kolei gdy fabuła przenosi się do Teksasu, kuje nas w oczy ostrymi, kontrastującymi barwami, oraz piaskiem i brudem który idealnie oddaje klimat czytanej przez Susan powieści.

Zaskakujący jest fakt, że przy obsadzie w której główne rolę grają takie tuzy Hollywood jak Amy Adams i Jake Gyllenhaal, najbardziej w pamięć zapadają występy na drugim planie. Oczywiście nie zrozumcie mnie źle, Amy Adams jest świetna i tak jak po genialnym występie w Arrival, tak i tu udowadnia, że kinowy listopad zdecydowanie należy do niej. Podobnie ma się sprawa jeśli chodzi o znanego z „Labiryntu” czy niedawnego „Wolnego strzelca” Gyllenhaala. Jednak to Aaron Taylor-Johnson w roli psychopatycznego zbira i Michael Shannon jako teksański stróż prawa, przyćmiewają blask talentu i sławy wyżej wymienionej dwójki. Pierwszy po serii średnich występów w blockbusterach typu „Godzilla” czy „Avengers”, zaliczył chyba rolę życia. Drugi natomiast po raz kolejny udowadnia, że na drugim planie nie ma sobie równych. Czapki z głów.  

Zwierzęta nocy sprawiają, że widz po napisach końcowych siedzi na fotelu jeszcze kilka ładnych minut i nie wierzy, nie wierzy że tu już koniec, że nie ma nic dalej i że już nic więcej się nie wydarzy. Trudno po filmie Forda zebrać myśli i ciężko przychodzi określenie emocji które czuje się tuż po oglądnięciu. Te balansują gdzieś między żalem, smutkiem, strachem, wściekłością, bólem i samotnością, którą nie raz zarażą nas główni bohaterowie. Amerykanin stworzył film który zostaje w widzu na długo po seansie, który jest ucztą nie tylko dla oka, ale za sprawą pochodzącego z Krakowa Alba Korzeniowskiego, również i dla ucha. Zwierzęta nocy to opowieść o bezsilności i bólu rozstania. To film niezwykle emocjonalny, w którym każda pustka jest pełna, pełna cierpienia, samotności i nieustanie towarzyszącej jej potrzebie bliskości.


Zwierzęta nocy recenzja
Zwierzęta nocy (Nocturnal animals)
Reżyseria: Tom Ford
Scenariusz: Tom Ford
Zdjęcia: Seamus McGarvey
Muzyka: Abel Korzeniowski
Obsada: Amy Adams, Jake Gyllenhaal, Michael Shannon, Aaron Taylor-Johnson i inni
Zwierzęta nocy recenzja
Gatunek: Thriller
Kraj: USA
Rok produkcji: 2016
Data polskiej premiery: 18 listopada 2016

 


 Za seans serdecznie dziękuję:
Zwierzęta nocy recenzja

  CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI I CIEKAWYCH ZESTAWIEŃ? POLUB NAS I BĄDŹ NA BIEŻĄCO: 
[facebook-page-plugin href=”okiemfilmoholika” width=”500″ height=”220″ cover=”true” facepile=”true”  adapt=”false” language=”pl_PL”]