Portretowanie kobiet, zgłębianie ich natury i skomplikowanych emocji zawsze stanowiło mocny punkt w filmowym portfolio Pedro Almodóvara. Jednak Ci którzy spodziewali się że w swoim jubileuszowym dwudziestym filmie hiszpański reżyser zaprezentuje kino do którego Nas wszystkich przyzwyczaił, prawdopodobnie poczują lekki zawód. Julieta z pewnością nie zapisze się do kanonu twórczości „reżysera kobiet”, nie nosi wszystkich charakterystycznych znamion jego kreacyjności, ani nie zapowiada jego rychłego powrotu do formy. Niemniej jednak jest wystarczająco satysfakcjonująca, aby nie wyjść z kina z wyrzutem i poczuciem zmarnowanego czasu.
Z najnowszym filmem Pedro Almodóvara wiązano bardzo duże nadzieje. Produkcja będąca luźną adaptacją trzech opowiadań z tomu „Uciekinierka”: „Szansa”, „Wkrótce” i „Milczenie” autorstwa noblistki Alice Munro, z początku miał być pierwszym anglojęzycznym dziełem Hiszpana, a w rolę tytułowej bohaterki, miała wcielić się sama Meryl Streep. Pomysł jednak upadł, a w hiszpańskojęzycznym filmie zobaczymy Adrianne Ugarte i Emme Suárez, które rolą Juliety będą wymieniać się w zależności od czasu i miejsca prezentowanych wydarzeń.
Julieta jest subtelnie opowiedzianą historią matki, której zbudowane od nowa na kruchym fundamencie życie, obraca się o 180 stopni z chwilą gdy przypadkowo spotyka dawno przyjaciółkę swojej córki, córki która dwanaście lat temu uciekła od niej bez słowa wyjaśnienia. Niespodziewane spotkanie sprawia, że Julieta zmieni swoje plany. Bohaterka zamiast przeprowadzić się z wciąż przypominającego jej o straconym dziecku Madrytu, postanawia zostać i napisać do córki list, w którym wyjaśni zarówno jej jak i nam, co sprawiło że podjęła taką a nie inną decyzje, oraz co spowodowało, że jest teraz tym kim jest. I tak cofając się do jej lat młodości, rozpoczniemy swoistą podróż po życiu bohaterki. Czy odpowie nam ona na wszystkie nurtujące pytania?
To co jest charakterystyczne dla nowego filmu Mistrza, to subtelność z jaką traktuje bohaterów jak i całą opowiedzianą historię. Co ciekawe, jest to zarówno plus, jak i minus Juliety. Pięknie zaprojektowane kadry, naznaczone charakterystycznym dla Hiszpana artystycznym koneserstwem sprawiają, że Julieta jest jak pięknie opakowane i bogato zdobione pudełko. Dokładnie – pudełko. Ale na szczęście jedno z tych, które rozpakowuje się z niezwykłą przyjemnością. Na próżno jednak szukać w nim czegoś w środku, i tak samo jest z fabułą. Subtelność oraz delikatność którą operuje w filmie Almodóvar, pozbawia całej historii jak i jej bohaterów emocji, a wojeryzm tak typowy dla jego twórczości, wyzbyty jest jakiejkolwiek perwersji czy zmysłowości.
To są minusy. Plusem jednak jest to, że owa subtelność skutecznie ukazuje Nam to z jak kruchą i delikatną bohaterką mamy do czynienia. Reżyser wzmacnia to poczucie symboliką, która pomaga nam lepiej zrozumieć przez jakie katusze przechodziła zrozpaczona matka, jak ją to zmieniło, oraz jakie piętno na niej pozostawiło. Niedopowiedziany motyw klątwy, którą według bohaterki jest naznaczona, określa życie Juliety jako swego rodzaju pokutę. Właśnie tą duchową sferę bohaterki umiejętnie pokazał reżyser dzięki tym powściągliwym środkom wyrazu.
Almodóvar porzuca charakterystyczną dla niego groteskę, kicz, humor, wulgarność oraz obyczajową prowokację, na rzecz napięcia, wartkiej akcji, i wyraźnie zarysowanego psychologicznego portretu pogrążającej się w depresji kobiet, i to nie wiedzieć czemu jest głównym zarzutem ze strony wielbicieli punkowej i kontrowersyjnej wersji reżysera. Natomiast według mnie, to że reżyser próbuje czegoś nowego i nie chce dać się zaszufladkować, nie może być powodem do narzekania. Powinno być wręcz przeciwnie.
Aktorsko nie zaskoczę jak powiem, że to żeńska część obsady miała większe pole do popisu. Almodóvar stawia kobiety w centrum wydarzeń, a będący gdzieś w tle mężczyźni, stanowią tylko przyczynek, tapetę dla kolejno prezentowanych wydarzeń.
Na początku filmu poznajemy starszą wersję Juliety graną przez Emme Suárez, a z chwilą gdy bohaterka wciela się w narratora i zaczyna opowiadać o swoim życiu, pałeczkę przejmuję Adrianna Ugarte która wypada dużo lepiej od starszej koleżanki, dając bohaterce lekko introwertyczny, ale i intrygujący ton i osobowość. Najciekawiej jednak dzieje się na drugim planie gdzie bezwzględnie króluje Rossy de Palma, czyli najbardziej „almodóvarowska” z postaci w filmie. Grającą szorstką gospodyni domową aktorkę cechują kontrasty i dynamika; jest zarówno groźna, jak i dobroduszna, miła i wredna… ogólnie – ciężka do sklasyfikowania i do ogarnięcia – jak to kobiety. Bardzo dobrze wypada również Daniel Grao grający Xoana męża Juliety. Jego dzikość, ale i jednoczesna łagodność, idealnie współgra z subtelnością i tajemniczością głównej bohaterki.
Ostatecznie Julieta choć nie pozbawiona wielu mankamentów i sprzeczności (co nawet widać w mojej argumentacji), jest przyjemnym dla oka filmem, który może nie wbije Was w fotel, ale pokaże nową, ciekawą wersję twórczości hiszpańskiego reżysera. A, i zanim zabierzecie się za krytykę, pamiętajcie że kto się nie zmienia, ten stoi w miejscu.
Recenzja została opublikowana również na portalu ZażyjKultury.pl
Za seans serdecznie dziękuję: