Stanisława Lema nikomu chyba przedstawiać nie trzeba. Nawet jeśli osobiście nie czytaliście to z pewnością słyszeliście(wstydźcie się jeśli nie i czym prędzej nadróbcie taką zaległość!). Bez wątpienia był on człowiekiem wybitnym nie tylko w swojej twórczości, ale również sposobie myślenia- jako pisarz i jako człowiek o niezwykle otwartym umyśle. Powiedzieć o nim, że jest jednym z najbardziej poczytnych pisarzy s-f na świecie i najczęściej tłumaczonym polskim autorem to za mało. Zamknięcie jego książek w jednej tylko kategorii byłoby zbrodnią, bo poruszane przez niego tematy rozpościerają się niczym bezkresny ocean poszerzając horyzonty i przynosząc fale refleksji naukowo-filozoficznych. Lem w sposób niezrównany przenosi nas w przyszłość, pokazuje(jakże trafnie) możliwości rozwoju techniki i nauki, odkrywa przed nami kosmos pełen niezwykłych światów i istot, a przede wszystkim ludzi.
Wielkie słowa mogą onieśmielać. Sława Lema wytworzyła wokół niego mityczną wręcz aurę geniusza-futurysty, który wyprzedzał swoje czasy. Jego książki budzą zarówno podziw jak i dreszcz niepewności. Za moich szkolnych lat (starość nie radość 😉 ), przerabialiśmy jeden z jego utworów już w podstawówce. Niestety wtedy była to dla mnie lektura nie do przejścia, co zaowocowało wieloletnią niechęcią do s-f i starannym unikaniem twórczości Lema. Jego utwory urosły w moich oczach do wielkości Everestu, groźnie górującego nade mną (małą, nie godną uwagi, ludzką istotą). Jednak w końcu postanowiłam zdobyć ten szczyt. Nie zaczęłam jednak od tego co wywołało traumę czyli Przygód Pilota Pirxa i Bajek Robotów, a sięgnęłam po jedną z jego najbardziej znanych powieści czyli trzykrotnie sfilmowane Solaris. I cud, nad cudy – przeczytałam ją jednym tchem. W Solaris bowiem jest wszystko z wyjątkiem tego, czego się najbardziej obawiałam. Lem pisze nadzwyczaj prosto i przystępnie, i choć książka porusza tematy trudne, to czyta się ją nie jak skomplikowaną powieść s-f, ale bardziej jak niezwykłą baśń pełną dziwów.
Wyobraźcie sobie planetę, która swoją niezwykłością pobija wszystko co do tej pory znaliście. Więcej – nigdy nawet nie przyszłoby wam do głowy, że coś takiego może istnieć. Solaris – kolos niemal całkiem pokryty niezwykłym cytoplazmatycznym oceanem, który zdaje się żyć własnym życiem, budzi skrajne emocje wśród całych pokoleń badaczy pragnących zgłębić jej tajemnice. Przez dziesięciolecia niezliczona ilość testów i teorii nie dała jednoznacznej odpowiedzi na najważniejsze pytania. Czy ocean, a może nawet cała planeta, jest istotą żywą, myślącą? Czy to co dzieje się na jej powierzchni jest kwestią przypadku, czy działaniem celowym? Czy jest to pierwszy kontakt z inteligentną formą życia pozaziemskiego? Czy uda się z nią porozumieć? Po wielu latach i braku większych efektów entuzjazm przycicha, a stacja badawcza zawieszona tuż nad powierzchnią Oceanu wyludnia się. Psycholog Kris Kelvin, który od zawsze zafascynowany był Solaris, przybywa na stację na zaproszenie swojego przyjaciela i mentora (a także obecnego szefa placówki) doktora Gibariana. Nie do końca wie w jakim celu został wezwany, a to co zastaje na miejscu, zupełnie odbiega od jego wyobrażeń. Wszędzie panuje chaos i atmosfera psychozy. Dwóch pozostałych badaczy – Snaut i Santorius, zdaje się pogrążać w szaleństwie, Gibarian odebrał sobie życie (czym dwaj pozostali zdają się nie przejmować), a sama stacja staje się miejscem wizyt niezwykłych gości. Kris bardzo szybko doświadcza owych odwiedzin na własnej skórze, co budzi w mim zarówno strach i niedowierzanie, jak i nadzieję, i radość. Kim są i skąd przybywają? Jakie są ich zamiary? Ile wspólnego mają ze swoimi ludzkimi pierwowzorami? Czy stworzono ich jako formę kary za nasze błędy? A może są próbą porozumienia się odebraną wprost z naszej podświadomości i wysłaną ku nam jako posłaniec dobrej woli, odpowiedzią na dręczące nas poczucie winy i pragnienia, które ukrywamy nawet przed samym sobą?
Lem w Solaris przedstawia najbardziej oryginalną i niezwykłą wizję inteligentnego życia w całej historii s-f. Opisany przez niego ocean jest genialny i trudny do wyobrażenia(choć sam autor porównuje go do lampy lawa), przerażający i fascynujący, pełen cudów i tajemnic. Nie to jest jednak najważniejsze. Historia, w zasadzie dość prosta i zwięzła, obnaża naturę ludzką w sposób niemalże bezwzględny. Im dalej zagłębiamy się w powieść, im bliżej przyglądamy się działaniom bohaterów tym mocniej rysują się nasze, jako gatunku i społeczeństwa, cechy charakterystyczne, które niestety nie zawsze są piękne. Goście odwiedzający mieszkańców stacji, jak i oni sami pod ich wpływem, stają się lustrami, w których bez upiększeń oglądamy sami siebie. Mimo to Lem nie osądza rodzaju ludzkiego- pozwala byśmy zrobili to sami, zaglądając w głąb siebie, odnajdując w sobie cechy bohaterów, przyznając się do wad, ale również do zalet.
Solaris jest przepiękną opowieścią – słodko-gorzką, pełną refleksji nad światem(nie tylko naszym) i ludźmi, pełną szczerości i prawdy uniwersalnej i ponadczasowej, ubraną w proste słowa, które zawierają w sobie więcej głębi niż niejeden poemat. Lem stawia przed nami pytania, nad którymi na co dzień się nie zastanawiamy, a może powinniśmy. Choć niekoniecznie chcemy znać na nie odpowiedź. W końcu czy chcielibyście wiedzieć kto „siedzi” w waszej podświadomości, kogo spotkalibyście na Solaris, w czyim obliczu musielibyście się przejrzeć?
Z ekranizacji widziałam tylko jedną, najnowszą (2002) z Georgem Clooneyem w roli głównej. Od ocen i porównań się powstrzymam. Pozostawiam to wam.
MOJA OCENA
10/10
OD STRONY TECHNICZNEJ