1917 recenzja filmu

1917 (2019): Idź i patrz

O wojnie opowiadano już na wiele sposobów. W scenie lądowania w Normandii z „Szeregowca Ryana” Steven Spielberg pokazał nam jej przerażającą brutalność, chaos i wszechobecny strach. Mel Gibson w pełnej patosu „Przełęczy ocalonych” postawił na bohaterstwo jednostki, a w niedawnej „Dunkierce” Nolan sadzał widza na skraju fotela poczuciem bezsilności i lękiem przed nieubłaganie upływającym czasem. Żeby więc nowy film Sama Mendesa, który nawiązuje do wszystkich z wymienionych elementów, mógł wyróżnić się czymś więcej aniżeli portretowaniem I a nie II Wojny światowej, reżyser musiał postawić na coś czego jeszcze w kinie wojennym nie widzieliśmy – nakręcić cały film na pozorowanym jednym ujęciu. Czy to wystarczyło?

Jest 6 kwietnia 1917 roku. Okopy 8. Batalionu Armii brytyjskiej. Szeregowiec Blake i Schofield kosztują ostatnich chwil spokoju wylegując się w cieniu drzewa zanim otrzymają zadanie z gatunku tych niemal nie do wykonania. Rozkaz generała jest prosty – muszą przejść, a raczej przeczołgać się przez ziemie niczyją, niezauważenie przedrzeć się przez linię wroga i najpoźniej o poranku dotrzeć do stacjonującego blisko frontu batalionu, aby ostrzec jego dowódcę przed niemiecką zasadzką. Jeśli im się nie uda, blisko 1600 ludzi wierzących w „strategiczny odwrót” wrogiej armii zginie nadziane na armaty i bagnety niemieckich żołnierzy. Wśród nich może być brat Blake’a. Czasu nie zostało dużo. Trzeba ruszać od razu…

Dwójka bohaterów nie traci ani chwili, a my razem z nieodklejającą się od nich kamerą Rogera Deakinsa zaczynamy przepychać się między głodnymi i wycieńczonymi żołnierzami wzdłuż wąskiego okopu. Już od pierwszych scen czuć jak skutecznym w budowaniu narracji i umiejętnie wykorzystanym w rękach legendarnego operatora pomysłem było kręcenie filmu symulując jedno, nieprzerwane żadnym cięciem ujęcie. Gęsta atmosfera, klaustrofobia, poczucie osaczenia i płytki oddech bohaterów towarzyszą nam od chwili gdy opuszczają okopy i wyruszają w mrożącą krew w żyłach wędrówkę przez ziemię niczyją. Mijają martwe konie otoczone aureolami much, a także wydrążone przez szczury zwłoki innych żołnierzy, skręcone i zdeformowane, leżące w płytkich grobach z błota. Starszy szeregowy Schofield naciąga blokującą przejście pętlę drutu kolczastego, aby Blake mógł przejść, ciernie wyślizgują się i przebijają mu dłoń. Niedługo potem traci równowagę w błotnistym leju, instynktownie przerywając upadek zranioną ręką ląduje w ropiejącym wnętrznościach spuchniętych zwłok… a to wszystko w pierwszych 15 minutach ich wędrówki. Patrzysz i zastanawiasz się jaki horror czeka ich w dalszej części filmu i czy ktokolwiek byłby w stanie to znieść.

Jedno ujęcie, w którym dla niewprawnego oka nie widać ani jednego cięcia, ani jednego miejsca montażu, nie jest na szczęście sztuką dla sztuki, a sposobem na budowanie napięcia, prowadzenie narracji i utrzymywanie widza w ciągłym poczuciu niepokoju, oczekiwania na to co czeka nas dalej. Można nawet powiedzieć, że 1917 bardziej ogląda się jak horror, a nie film wojenny, w którym w rolę zamaskowanego mordercy ścigającego naszych bohaterów wciela się sama wojna.

Film utrzymuje nas na skraju fotela niemal od początku do końca, choć reżyser stara się nam dać od czasu do czasu chwilę oddechu, odpoczynku, poczucia bezpieczeństwa. Robi to jednak tylko po to, aby za moment znów wrzucić naszych bohaterów z powrotem w wojenny horror, a każda kolejna scena uderza w widza jeszcze mocniej.

Olbrzymi podziw budzi realizacja filmu kiedy zdamy sobie sprawę, że każdy ruch kamery, każda sekwencja zdjęciowa musiała być przemyślana z gigantyczną precyzją. Gdy zrozumiemy, że decydując się na taki a nie inny sposób kamerowania reżyser i operator uzależnili się choćby od warunków pogodowych, od naturalnego światła, a duble czy montaż na innych ujęciach to luksus na które oni nie mogli sobie tutaj pozwolić. Oprócz tego baletu kamery, który pokazuje widzowi magie kina w najczystszej postaci, niesamowite wrażenie robią również znakomicie zaplanowane scenografie, pełne szczegółów, które zmieniają się wraz z wędrówką dwójki śmiałków. Również zdająca się odmierzać upływający czas muzyka Thomas Newmana i montaż dźwięku nie raz sprawiły, że z nerwów miałem ochotę obgryzać paznokcie podczas seansu.

W tej całej maestrii realizacyjnej fabularnie 1917 pozostaje bardzo prostą historią i choć sama prostota – przy tak wyraźnej i przebijającej się z narracji warstwie realizacyjnej – nie jest niczym złym, to może nieco uwierać prostolinijność z jaką w przedstawieniu wojny posługuje się Sam Mendes. Żołnierze stojący po przeciwnej stronie do naszych bohaterów są niemal odczłowieczeni – wróg jest zły, nasi są dobrzy, odcienie szarości nie istnieją. Droga którą przechodzimy z bohaterami w pewnym momencie zdaje się wręcz odrealniona skalą przeszkód na jaką natrafiamy, a po znakomitej, dobrze portretującej losowość wojny pierwszej połowie filmu, druga zdaje się wyglądać bardziej jak zaplanowany etap korytarzowej gry wideo, w której reżyser korzysta z parasolu ochronnego w miejscach, w których jego postać może zostać narażona na klęskę. To niestety widać, a przez to – mimo iż dalej obserwujemy zmagania na ekranie z wielką uwagą i zaangażowaniem –  sam sposób opowiadania nie działa już tak skutecznie jak choćby we wspomnianych kilka akapitów wyżej pierwszych 15 minutach filmu.

Ostatecznie jednak również za sprawą znakomitych aktorów George’a MacKay’a i Deana-Charles Chapmana, ta historia działa na emocje. Przez prace kamery czujemy się trochę jak towarzysze dwójki bohaterów, a szczególności pierwszy z wymienionych potrafił swoją grą oddać poczucie strachu, dezorientacji, beznadziei, ale i determinacji czy nadziei, którą czuliśmy razem z nim czołgając się w błocie i uciekając przed strzelającym z oddali wrogiem.  Raz na czas na drugim planie pojawiają się znane nazwiska jak Colin Firth, Mark Strong, Adrew Scott czy Benedict Cumberbatch, ale ich występy to zaledwie małe epizody, kolejne przystanki na drodze głównych bohaterów.

Mimo iż scenariuszowo 1917 nie jest pozbawione wad, to kino które poraża perfekcją wykonania i tworzy spektakl pozostający w głowie jeszcze na długo po seansie. Obecnie to jeden z faworytów do Oscara i choć osobiście trzymam kciuki za „Jojo Rabbit” oraz „Historie małżeńską”, to ciężko również nie docenić tego co wykonał Mendes i Deakins. Łatwo bowiem w przypadku gatunku kina wojennego pójść na skróty, uderzyć w patos, opowiedzieć o pomnikowych bohaterach, niemal nadludzkich herosach. Tymczasem 1917 to nie tylko prosta historia o dwójce przypadkowych chłopaków zmagających się z wojną jednocześnie marząc o kanapce z szynką, ale też jedno z najbardziej imponujących osiągnięć filmowych w 2019 roku, o ile nie ostatniej dekady.


1917 recenzja filmu
1917
Reżyseria: Sam Mendes
Scenariusz: Sam Mendes, Krysty Wilson-Cairns
Zdjęcia: Roger Deakins
Muzyka: Thomas Newman
Obsada: George MacKay, Dean-Charles Chapman, Mark Strong, Andrew Scott, Colin Firth, Richard Madden, Benedict Cumberbatch i inni
Gatunek: Dramat wojenny
Kraj: USA, Wielka Brytania
Rok produkcji: 2019
Data polskiej premiery: 24 stycznia 2019

 


FILM OBEJRZAŁEM DZIĘKI UPrZEJMOŚCI:

 

Iluzja 2 recenzja


CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI I CIEKAWYCH ZESTAWIEŃ? POLUB NAS I BĄDŹ NA BIEŻĄCO: 
[facebook-page-plugin href=”okiemfilmoholika” width=”500″ height=”220″ cover=”true” facepile=”true”  adapt=”false” language=”pl_PL”]