Pierwszy sezon serialu braci Duffer pokazał nam jak bardzo kochamy karmić się nostalgią. Jak uwielbiamy czuć to ciepło na serduchu kiedy znów wyłapiemy kolejne nawiązanie do „ET”, „Goonies” czy inny cytat z ulubionych dzieł popkultury lat 80′. To w pierwszym sezonie Stranger Things działa bez zarzutu, ale już drugi sezon – i zaznaczam, że mówię to z perspektywy osoby której ten sezon bardzo się podobał – wyraźnie pokazywał, że nawet i ta atrakcyjna formuła ma swoje granice, jeśli serial poza elementem nostalgii nie stoi mocno na własnych nogach. Na szczęście sezon trzeci zdecydowanie stoi na własnych nogach. Można nawet powiedzieć, że nie tylko stoi, ale i jest stanowczym krokiem na przód dla serialu, który musi przecież dojrzewać wraz ze swoimi bohaterami. Szczególnie jeśli to właśnie dojrzewaniu i nieuchronności zmian chce nam opowiedzieć…
Nie rozwodząc się zbytnio o samej fabule serialu, której przyjemność powolnego odkrywania pozostawiam Wam, osobnego zaznaczenia wymaga właśnie ten motyw dojrzewania, radzenia sobie ze zmianami, akceptacją i zrozumieniem tych zmian, na którym tak mocno skupia się trzeci sezon Stranger Things. Nasi bohaterowie jak każde dzieciaki muszą w końcu wejść w okres, w którym przesiadywanie w piwnicy i granie w D&D nie jest już najczęstszym sposobem spędzania wolnego czasu, a od poradzenia sobie z potworami z innego wymiaru, cięższym wyzwaniem jest próba zrozumienia własnych uczuć i zrozumienia innego gatunku, którym w tym przypadku jest płeć przeciwna.
Bracia Duffer już od samego początku wyraźnie zaznaczają na jakich nutach będzie rozgrywany kolejny sezon, robiąc przeskok czasowy między wydarzeniami z poprzednich odsłon. Równocześnie szybko zarysowują sytuację, w której uzmysławiamy sobie, że każdy z naszych bohaterów jest już w trochę innym miejscu. Mike i Nastka – ku coraz większemu przerażeniu Hoopera – intensywnie przeżywają pierwszą dziecięcą miłość, starają się zrozumieć zarówno co czują, jak i zupełnie nową relację jaka ich łączy. Dostający od dwóch sezonów po tyłku Will przez traumę którą przeżył, jest tym który zatrzymał się trochę w miejscu i z boku obserwuje jak jego przyjacielem są już trochę gdzieś indziej, podczas gdy on sam wciąż chce się choć na chwile złapać tego co było wcześniej. Dustin po powrocie z obozu letniego oddala się trochę od starej paczki, spędzając więcej czasu ze Stevem (ku mojej radości). A sam Steve? Cóż nasz odkupiony łobuz wciąż stara się znaleźć swoje miejsce w świecie poza szkolną hierarchią. Świecie, w którym nie dostał się do college’u, sprzedaje lody w śmiesznym wdzianku, a dziewczyny przestały reagować na jego zaloty. Jednocześnie wciąż jest tym samym Stevem, którego widzowie tak pokochali po drugim sezonie.
Poprzednio do paczki dzieciaków dołączyła Max, pojawił się też jej brat Bill. Również w trzecim dostajemy nową bohaterkę, którą jest inteligentna i charakterna Robin, tworząca wraz z Stevem i Dustinem najlepszy zestaw bohaterów. Dołączy do nich siostra Lucasa, Erica, która w tym sezonie stanie się dużo prominentniejszą postacią serialu.
Oczywiście, skupienie się na bohaterach i na zachodzących między nimi zmianach nie sprawiło, że bracia Duffer zapomnieli dostarczyć widzom odpowiedniej porcji sutej nostalgii, która tutaj doskonale współgra z opowiadaną historią. Jako że akcja rozgrywa się w okresie wakacyjnym mamy tu mocne nawiązania do letnich blockbusterów lat 80′ jak „Powrót do przyszłości” czy „Niekończąca się opowieść”. Sprawnie wpleciono w fabułę odwołania do „Terminatora” czy trochę mniej znanej „Inwazja Porywaczy Ciał”. Nawiązaniom filmowym dorównują również te muzyczne, w których króluje Cyndi Lauper i David Bowie.
Jednak nie tylko cytaty popkulturowe nawiązują do lat 80′, ale oczywiście cała oprawa wizualna, jak i również choćby samo umiejscowienie akcji serialu, którego lwia część rozgrywa się w ten czy inny sposób w nowo otwartym centrum handlowym w Hawkins – Starcourt. To tam w lecie dzieciaki spędzają najwięcej czasu przesiadując w kinie, oglądając ciuchy w sklepach czy racząc się pistacjowymi lodami u Steve’a i Robin. To również Starcourt jest miejscem w którym ukrywa się jedno z – genialnie absurdalnych – niebezpieczeństw czyhających na naszych bohaterów w trzecim sezonie. Bracia Duffer również w kreatywny sposób wykorzystują panującą w USA paranoję związaną z napędzającą się Zimną Wojną. Ten motyw jest zdecydowanie najbardziej udany w całym serialu, bo zwyczajnie w swoim absurdzie dostarcza czyściutkiej frajdy…
Swoje wyraźne miejsce otrzymuje również tzw. Upside Down, które tu pojawia się w dużo mniejszej skali, ale przez to działa lepiej, a samo zagrożenie staje się bardziej namacalne i faktycznie wpływa na otoczenie bohaterów. W ogóle cały wątek związany z 'drugą stroną’ jest również świetnie rozwiązany stylistycznie, łącząc w sobie elementy horrorów o zombie z elementami body horroru, wyraźnie nawiązując w tych miejscach do kultowego „Coś” Carpentera.
W tym całym bogactwie najważniejsze pozostają jednak relacje między naszymi bohaterami, których Dufferowie podobnie jak w drugim sezonie przemieszali i poukładali w nowych zestawach. Tak otrzymaliśmy m.in. super działający duet Max i Nastki, z czego ta druga dostaje dużo więcej czasu w tym sezonie, jak i szeryfa Hoppera z Joyce, którzy otrzymują swój osobny wątek. Zdecydowanie od reszty odłącza się trochę Lucas, którego postać zdaje się być tylko dodatkiem do pozostałych dużo bardziej wyrazistych oraz Nancy z Jonathanem, za którymi zbytnio nie przepadam i których wątek jakoś specjalnie mnie nie obszedł.
To co mnie jednak w związku z trzecim sezonem Stranger Things cieszy najbardziej, to wyraźnie bijąca z niego świadomość braci Duffer oraz poczucie, że są to jedni z tych twórców, którzy wsłuchują się w głos fanów serialu i wyciągają wnioski z wcześniej popełnionych błędów. Nie boją się wyznaczyć nowego kierunku, nie trzymają się kurczową wcześniej wytartych szlaków, a to właśnie sprawia, że już na napisach końcowych nie mogłem doczekać się kiedy znów zobaczę tabliczkę z napisem „Welcome to Hawkins”. Kiedy zobaczę dokąd ta historia dalej zmierza, jakie dotąd nieznane terytoria wyeksploruje, no i przede wszystkim… czy Steve Harrington dalej pozostanie najfajniejszym gościem w tej części galaktyki.
Zobacz również:
Stranger Things: sezon I
Stranger Things: sezon II