Przyznam się wam szczerze, że do serii o Laleczce Chucky nigdy nie czułem specjalnej nostalgii, a z kultowych slasherow lat 80’ zawsze wolałem „Halloween” czy „Koszmar z Ulicy Wiązów”. Na remake czekałem jednak ze sporym bagażem oczekiwań i nadziei związanych przede wszystkim z samym pomysłem, który stał za odświeżeniem serii. Co jak co, ale zwiastuny nie wyglądały jak typowe odgrzewanie kotleta, a Chucky jako super zaawansowana inteligentna zabawka zaciekawił mnie na tyle, że zacząłem sobie obiecywać po tym filmie coraz więcej i więcej. Całość i tak już dość intrygujących informacji dopełnił news, że głosu tytułowej laleczce użyczy nie kto inny a sam Mark Hamill. No i cóż mogę powiedzieć… to sprawiło, że poziom mojego zniecierpliwienia był odwrotnie proporcjonalny do poziomu z jakim czekam na nowy film Zacka Snydera. Zapewne gdybym był jednym z bohaterów jego filmów na Laleczkę czekałbym stojąc w deszczu, z biletem w ręku, a w tle smętnie zawodziłyby trąby i chóry rodem z Batman v Superman. Pytanie tylko brzmi – czy warto było (szaleć tak)?
Umówmy się, o ile wśród miłośników slasherów Child’s Play jest horrorem kultowym a sam Chucky swego rodzaju ikoną, to jego specyficzny urok i tandetność czyni go równocześnie niemożliwym do przeniesienia 1:1 do realiów współczesnego kina. Znaczy się niemożliwym, jeśli film ma odnieść sukces. Dobrym ruchem ze strony twórców było więc wyciągnięcie samej esencji oryginału, ale opakowanie jej w zupełnie nowe realia, bez rytuałów voodoo czy innych absurdów znanych z poprzednich prześcigających się w nich odsłon.
I tak oto otrzymujemy kwazi dystopijny świat przedstawiony wyglądający niczym wyrwany z jednego z odcinków Black Mirror. Nasz rudzielec nie jest już zwykłą lalką, która stała się naczyniem dla duszy seryjnego mordercy, a superinteligentną zabawką produkowaną przez wielką korporację Kaslan Corp. Twój przyjaciel Buddi nie tylko pomorze ci w odrabianiu lekcji, wyłączeniu telewizora czy światła, nie tylko dzięki połączeniu w chmurze może obsługiwać w zasadzie wszystkie urządzenia w twoim domu, ale równocześnie dzięki wbudowanej sztucznej inteligencji może stać się twoim kompanem w codziennych czynnościach, grach i zabawach. Wszystko oczywiście w granicach wbudowanych protokołów bezpieczeństwa. Sprawa zaczyna się jednak komplikować, gdy np. jakiś mobbingowany przez szefa pracownik wietnamskiej fabryki w akcie odwetu zdejmie wszystkie blokady, a wadliwy Buddi trafi w ręce niczego nie świadomego dzieciaka.
Tutaj trafiamy na Andy’ego – cichego, wyalienowanego trzynastolatka, który ma dość wyraźne problemy w nawiązywaniu kontaktu z rówieśnikami oraz jego samotną mamę, Karen, która stara się mu zapewnić opiekę i byt pracując w sklepie z zabawkami. Właśnie do jej sklepu trafia ów feralny egzemplarz, a nasza kochająca mama zamiast odesłać go do fabryki, postanawia podarować Andy’emu na zbliżające się urodziny. No i cóż, jak można się domyśleć trzynastoletniemu chłopakowi niezbyt spodobał się prezent w postaci dużej, rudowłosej lalki z creepy facjatą, a do tego niezbyt sprawnej. Raz że Buddi sam nadał sobie imię Chucky, a dwa że czasem gada jakoś od rzeczy. Nie chcąc jednak sprawiać zawodu matce zachowuje zabawkę i odkrywa, że Chucky jest całkiem dobrym towarzyszem.
Nasz bohater dość szybko orientuje się w unikalności swojego Chucky’ego i między nim a jego zabawką tworzy się pewnego rodzaju więź. Chłopak żali się swojemu nowemu przyjacielowi, razem z nowo zaprzyjaźnionymi dzieciakami z sąsiedztwa ogląda Teksańską masakrę piłą mechaniczną śmiejąc się do rozpuku, podczas gdy ten słucha, obserwuje i uczy się otaczającego go świata… niestety, nie znając w tym wszystkim odpowiedniego kontekstu. Jego jedynym i nadrzędnym celem jest po prostu bycie najlepszym przyjacielem dla Andy’ego, troszczenie się o niego i dbanie o jego bezpieczeństwo. Nawet gdy w grę wchodzi morderstwo kogoś, kto mógłby nie daj Boże zająć jego miejsce…
No i od czego tu zacząć! Laleczka to kolejny po zeszłorocznym „Halloween” dowód na to, że jeśli masz odpowiedni pomysł na rewitalizację serii, to slashery wywodzące się z śmieciowego kina klasy B wciąż mogą mieć swoje miejsce w realiach współczesnego kina. Trzeba tylko to kino czuć i wiedzieć co tak chwyta w nim jego zagorzałych miłośników.
Laleczka to wszystko ma, łącząc w pierwszej połowie filmu fajną, dość lekką i komediową obyczajówkę z bezkompromisowym festiwalem slasherowego kiczu i absurdu, którego jesteśmy świadkami w finałowym akcie filmu. Obie części spełniają swoją rolę. Pierwsza poznaje nas z bohaterami, pokazuje w czym tkwi niezwykłość Chucky’ego i skąd wzięły się jego mordercze zapędy, a druga stanowi gęsto zabarwioną czerwoną posoką konsekwencję wcześniej podjętych działań.
Najbardziej fascynujące jest wykorzystanie samego konceptu inteligentnej zabawki i sprawienie, że na pewnym etapie w zasadzie sympatyzujemy z morderczym Chucky’m. Ba! Momentami nawet mu współczujemy. Z filmu można bowiem łatwo wyciągnąć wniosek, że to nie sama lalka jest generycznie zła, a otoczenie i realia które poznaje powoli demoralizują sztuczną inteligencję zabawki. Ta po prostu nie potrafi pewnych sytuacji czy wypowiedzianych w żalu słów odpowiednio interpretować. Brakuje jej kontekstów. Jej intencje są jednak czyste, a jedynie droga do ich realizacji zostaje wypaczona przez nieprawidłowe postrzeganie otaczającego ją świata i ludzi, którzy jeśli nie są Andy’m, najczęściej postrzegani są jako zagrożenie. I to by się zgadzało, bo chyba nie trudno o takie postrzeganie kiedy świata uczymy się od introwertycznego chłopaka, który boi się nawiązywać kontakty z innymi ludźmi. Poprawcie mnie jeśli się mylę…
Twórcy doskonale znajdują równowagę między elementami komediowymi i horrorowymi, odpowiednio rozkładając akcenty na przestrzeni całego filmu. Znajdziecie tu elementy obyczajowe rodem z powieści Kinga, creepy komedio-horror z lalką śpiewającą głosem Marka Hamilla, nawiązania do motywów „Stranger Thing” czy „To” z grupką dzieciaków, czy doskonale zainscenizowane slasherowe sceny, w których też twórcy kreatywnie wykorzystują możliwości jakie daje im motyw morderczej lalki potrafiącej sterować innymi urządzeniami. Tu jednak zostaje pewne pole do poprawy, bo o ile Lars Klevberg umiejętnie potrafił wyreżyserować poszczególne sekwencje gore, to sam ten motyw można było eksplorować ciut bardziej i ciut częściej.
Wszystko to by jednak nie zadziałało gdyby nie naprawdę doskonałe aktorstwo. Aubrey Plaza, którą uwielbiam w serialu „Legion”, a o którą w roli – zdawać by się mogło – smutnej, samotnej matki trochę się bałem, wypada naprawdę bardzo dobrze, nic nie tracąc ze swojej charakterystycznej scenicznej charyzmy. Dodatkowo wciąż ma te swoje szalone chochliki w oczach, które tak uwielbiam. Gabriel Bateman w roli Andy’ego stanowi jednak swego rodzaju objawienie. Chłopak jest naturalny, autentyczny, a przy tym nigdy nie wpada w pewną przesadę co jest częstym przypadkiem wśród młodocianych horrowych aktorów. Zdecydowanie widzę przed nim świetlaną przyszłość…
No i oczywiście Mark Hamill… nasz kochany i uwielbiany Mark Hamill. Bałem się trochę, że dostaniemy drugiego Jokera, którego aktor od lat dubbinguje, ale nie, jego Chucky jest absolutnie genialny. Ma odpowiedni creepy głos, który nawet gdy śmieszy i wydaje się być sympatyczny, podskórnie wywołuje mrowienie na każdym skrawku ciała. Jest wyważony, Hamill nie szarżuje i nie stara się skraść całego show, a jedynie sprawia, że Chucky jest dokładnie taki jaka powinna być ruda, mordercza lalka – kompletnie przerażający, a przy tym wszystkim zwyczajnie wciąż da się go lubić.
I tak dochodzimy do momentu w którym powinienem jakoś to wszystko podsumować, przekonać Cię żebyś dał nowemu Chucky’emu szansę. Tylko po co. Skoro do tej pory jeszcze tego nie zrobiłem, to znak że chyba nie lubisz tego rodzaju kina i nie ma już dla Ciebie nadziei… No chyba że Mark Hamill cię przekona?
Zdjęcia: Brendan Uegama
CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI I CIEKAWYCH ZESTAWIEŃ? POLUB NAS I BĄDŹ NA BIEŻĄCO: