Gdy oglądałem Twarz Małgorzaty Szumowskiej, z tyłu głowy nieustannie kołatała mi myśl – jaki to mógłby być dobry film, film godny miana arcydzieła, gdyby tylko uzdolniona reżyserka zamiast wytykać palcem i rzucać w widza metaforycznym kamieniem, postawiła na symbolikę, subtelność i metafizykę, którą nie bez sukcesów uwodziła widzów i krytyków w „Body/Ciało”. Szkoda też, że w czasie kręcenia i pisania scenariusza, laureatka tegorocznego Srebrnego Lwa ewidentnie spoglądała na Polskę przez czarno-białe okulary…
Opierając się luźno (bardzo luźno) na historii Polaka, który został poddany pierwszemu na świecie przeszczepowi twarzy, Szumowska opowiada o losach Jacka – młodego chłopaka z prowincji, fana metalu i robotnika pracującego przy budowie większego niż w Rio pomnika Jezusa Chrystusa.
Nasz główny bohater to typowy outsider, który już na pierwszy rzut oka nie pasuje do krajobrazu zabobonnej, parafialnej miejscowości w której mieszka. Z długimi, rozpuszczonymi włosami, ubrany w czarny t-shirt ulubionej kapeli, dżinsową kurtkę i glany wywołuje niemałą konsternację wśród miejscowych. Ci prawdopodobnie gdyby mogli, czym prędzej pogoniliby go z krucyfiksem w ręku i wykąpali w wannie pełnej wody święconej. Nic więc dziwnego, że mimo pogardy ze strony męskiej strony rodziny, Jacek wraz z zakończeniem budowy planuje jak najszybszy wyjazd do Londynu, gdzie ma nadzieję zacząć nowe, lepsze życie ze swoją świeżo nieupieczoną narzeczoną, Dagmarą. Wszystko zmienia tragiczny wypadek na budowie, po którym Jacek zostaje poddany transplantacji twarzy.
Operacja kończy się sukcesem, ale prawdziwym wyzwaniem okaże się powrót do domu. Szczególnie gdy z akceptacją nowego wyglądu Jacka ma problem nie tylko traktująca go co najmniej jak obcego, żeby nie powiedzieć abominacje, lokalna społeczność, ale nawet jego własna matka, która choć zmieniła się tylko jego twarz, powoli przestaje dostrzegać w nim swojego syna.
Prawda jest jednak taka, że Szumowską niewiele interesuje jej własny bohater. Zdaje się, że wątek Jacka jest tylko pretekstem, a prędzej sposobnością, do ukazania nam Polakom naszych największych przywar i kompleksów. Najważniejsze w „Twarzy” jest drugi plan, tło w postaci mieszkańców wsi w której mieszka główny bohater, jego rodziny, narzeczonej i księdza, uosabiającego pazerność i hipokryzję polskiego kościoła.
Problem jednak w tym, że reżyserka chcąc otworzyć nam oczy, coś nam udowodnić, posługuje się karykaturalnymi wręcz postawami, naszkicowanymi grubą kreską stereotypami, pod którymi niknie jakakolwiek subtelność, a co najgorsze – dramat naszego bohatera.
Szumowska zdaje się dawać prztyczek w nos Polakom, ale nie próbuje jednocześnie zmusić swojego widza do myślenia, do zastanowienia się nad tym, czy aby w tym co widzi na ekranie nie ma choć krzty prawdy. Kto wie… być może taki był zamiar, może właśnie reżyserce chodziło o to abyśmy nauczyli się krytycznie patrzyć na samych siebie. Zgodnie z maksymą mówiącą, że cel uświęca środki, zapomina jednak zostawić w swoim filmie miejsca, w którym widz faktycznie mógłby krytycznie popatrzyć w lustro.
Twarz to rozkraczony film – od dramatu, przez komedie, na całkowitej farsie kończąc. Przez to i wobec tego przez jak czarno białe okulary reżyserka spogląda w nim na polską wieś, ciężko traktować go poważnie. Myślę, że spokojnie można było wytknąć Polakom pewne potransformacyjne przypadłości (ksenofobię, kult kościoła czy źle rozumiany kapitalizm) bez ocierania się o tak grubo ciosane stereotypy. Niekoniecznie trzeba przedstawiać swoich bohaterów w tak skrajny sposób, w tak sugestywnych sytuacjach, które z automatu zniechęcają widza do autorefleksji.
Co najsmutniejsze, Nagrodzona Srebrnym Niedźwiedziem w Berlinie „Twarz”, to film o niesłychanym potencjale. Potencjale, który znika jednak pod warstwą grubo ciosanej groteski, tak skutecznie przykrywającej niemal każde wartościowe spostrzeżenie reżyserki. A szkoda, bo mogło być tak pięknie…
Zdjęcia: Michał Englert