Duchy z Enfield recenzja

Duchy z Enfield (2015)

Duchy z Enfield recenzjaTa trzyodcinkowa mini seria telewizyjna jest dla mnie jednym z większych serialowych zaskoczeń tego roku. Spytacie – dlaczego?! Przecież ostatnio dość często używasz tego określenia! Odpowiedź jest bardzo prosta – do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z jego istnienia. Na szczęście pewnego dnia, przy okazji rutynowego przeczesywania internetowej wyszukiwarki, trafiłem na tą brytyjską produkcję i rzecz jasna jako etatowy fan gatunku, szybko zabrałem się za nadrabianie wstydliwej zaległości. Od pierwszych minut odkryłem, że bynajmniej nazwa Enfield nie jest tu przypadkowa, a odruchowe konotacje w stosunku do mającego nie tak dawno swoją premierę horroru Jamesa Wana, są nie do uniknięcia. Jak sprawdza się na ekranie brytyjska wersja wydarzeń jednego z najsłynniejszych i najlepiej udokumentowanych nawiedzeń w historii? Czy w starciu z „Obecnością 2Duchy z Enfield wychodzą obronną ręką? Ciekawi? No to zapraszam na recenzje jednego z przyjemniejszych seriali jakie ostatnimi czasy miałem okazje oglądnąć. 3, 2, 1… zaczynamy!

Zgodnie z książka „This Hause is Hounted” autorstwa Guy’a Lyon Playfair’a (dla którego notabene również znajdzie się miejsce w tej historii) akcja serialu zaczyna się w 1977 roku w zwykłym/niezwykłym domu w Enfield. Mieszkająca w feralnym domostwie rodzina Hodgsonów, bynajmniej nie należy do portretowych okazów szczęśliwej angielskiej familii. Przechodząca depresję zaniedbana matka, samotnie opiekuje się trójką dzieci – Janet, Margaret i małym jąkającym się z nerwów Billy’m. Opuszczona przez ojca rodzina trzyma się dzielnie, matka ukrywa swoje uczucia, a dzieci… cóż, dzieci jak dzieci… dorastają, rozrabiają, żyją z dnia na dzień. Do ulubionych zabaw dwóch sióstr należy opowiadanie strasznych historii. Wiecie, takich do poduszki, po których ciężko zasnąć. Nie spodziewają się jednak, że to co ich czeka, będzie najstraszniejszą historią jaką przyjdzie im poznać.

Pewnej nocy, po jednej z wieczornych „sesji grozy”, w pokoju dziewczynek niespodziewanie niewidzialny współlokator postanawia zrobić małe przemeblowanie, nie omieszkując przy tym postraszyć dwóch młódek namolnym pukaniem w ścianę. Złośliwy duch jako główny obiekt swojego nękania obrał sobie Janet Hodgson, rezolutną dziewczynkę która wydaje najlepiej radzić sobie z nieobecnością ojca. Sprawy dzieją się tak szybko i tak gwałtownie, że tak zrozpaczona, jak i przestraszona matka, natychmiastowo postanawia wezwać pomoc. Cóż jednak może zrobić policja, która sama po doświadczeniu z ruszającymi się przedmiotami, zmienia priorytety, i modląc się za jakimś pościgiem za seryjnym mordercą, zwija manatki z nawiedzonej posesji. Cóż mogą począć również sąsiedzi, którzy nawet jeśli wierzą i współczują rodzinie, sami nie doświadczyli niczego nadzwyczajnego. No nic. Tu potrzeba specjalisty.

Tak w całej historii znajduje się miejsce dla Maurice’a Grosse’a – niskiego, pulchnego, amatorskiego badacza zjawisk paranormalnych. Niestety, okazuje się że mającego własne, osobiste problemy bohatera, sprawa poltergeista z Enfield nieco przerasta. Na szczęście temat nawiedzenia rodziny Hodgsonów szybko podchwyciła brytyjska prasa, która wydając serię artykułów, skutecznie pobudziła spore ruszenie wśród ekspertów, a już szczególnie u jednego z nich.

Na pomoc Gross’owi przybywa Guy Playfair – tak, ten autor książki o której mówiłem w pierwszym akapicie. Gdy tylko na horyzoncie pojawia się początkowo dość sceptycznie nastawiony mężczyzna, akcja nabiera tempa, częstując Nas przy tym świetnie napisaną historią, którą z przyjemnością ogląda się od pierwszego, do ostatniego odcinka serialu.

Największym plusem reżyserowanego przez Kristoffera Nyholma serialu jest obsada. Wystarczy powiedzieć że główne rolę gra tu uwielbiany przeze mnie za „Mr. Turner’a” Timothy Spall, a towarzyszy mu nie znana mi wcześnie, młoda, zaledwie piętnastoletnia Eleanor Worthington-Cox, która mimo dość mizernego filmowego CV, w niczym nie ustępuje bardziej doświadczonemu koledze. Ta dwójka zdecydowanie wybija się wśród pozostałych. Nie znaczy to jednak że na drugim planie jest gorzej. Wcielająca się w rolę żony Maurice’a Juliet Stevenson, świetnie wciela się w postać matki zrozpaczonej tragiczną śmiercią córki, dobrze Playfair’a zagrał również Matthew Macfadyen. To mnie jednak nie dziwi, nie od dziś wiadomo że brytyjscy aktorzy mają „to coś”.

Mocnym punktem jest również muzyka. Niezwykle klimatyczna i skutecznie budująca napięcie ścieżka dźwiękowa dodaje serialowi horrowego pazura i przypomina nieco tą z najlepszych dreszczowców Wana.

Jedyne zarzuty które mógłbym mieć do tego trzyodcinkowego miniserialu, to właśnie zbyt krótka formuła. I niech nie wysypią się tu na mnie gromy, też nie chciałbym dwudziestoodcinkowego tasiemca. Chodzi raczej o może dwa albo trzy odcinki więcej, które pozwoliłyby nam lepiej poznać bohaterów, zarówno tych żywych, jak i tych będących już po drugiej stronie. Akcja – choć ciekawie poprowadzona – nie wciąga tak jak mogłaby to zrobić będąc bardziej rozłożona w czasie, a tak w przypadku tylko trzech odcinków, odkrywa przed widzem większość tajemnic po zaledwie paręnastu minutach oglądania. Serialowe duchy z Enfield nie straszą tak jak te z Obecności, ale niemniej trzyma w napięciu, to wystarcza.

I tak po tej szybkiej podróży z Enfield i z powrotem, śmiało mogę stwierdzić że warto, warto czasem sięgać po coś o czym kompletnie się nie wie i nie mówi.


Duch z Enflied (The Enfield Hounting)
Reżyseria: Kristoffer Nyholm
Scenariusz: Guy Lyon Playfair, Joshua St Johnston
Muzyka: Benjamin Wallfisch
Zdjęcia: Rasmus Arrildt
Obsada: Timothy Spall, Matthew Macfadyen, Juliet Stevenson, Eleanor Worthington-Cox, Rosie Cavaliero, i inni 
Gatunek: Horror
Kraj: Wielka Brytania
Data emisji pierwszego odc: 3 maja 2015

 


CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI I CIEKAWYCH ZESTAWIEŃ? POLUB NAS I BĄDŹ NA BIEŻĄCO: 
[facebook-page-plugin href=”okiemfilmoholika” width=”500″ height=”220″ cover=”true” facepile=”true”  adapt=”false” language=”pl_PL”]