Zabicie świętego jelenia recenzja filmu

Zabicie świętego jelenia (2017): Zbrodnia i kara

Szerokiej publiczności Yorgos Lanthimos dał się poznać w 2015 roku znakomitym „Lobsterem”. Nieco wcześniej Grek zdobył serca i umysły widzów bardzo mocnym i trudnym w odbiorze „Kłem”, o którym sam pamiętam, że rozmyślałem jeszcze długo, długo po seansie (a w zasadzie rozmyślam o nim do tej pory). Jego najnowszy film, Zabicie świętego jelenia, jest nijako syntezą właśnie tego wcześniejszego, ciężkiego stylu, z późniejszą, bardziej mainstreamową, ładniej opakowaną i reklamowaną hollywoodzkimi twarzami wersją twórczości greckiego reżysera. Niestety – w tym przypadku ten złoty środek, który zdaje się dla swojego stylu chciał znaleźć sam Lanthimos, wewnątrz wieje pustką i nijakością… 

Na samym początku filmu poznajemy z pozoru idealną rodzinę mieszkającą w pięknym, bogatym domu. On – Steven Murphy, jest kardiochirurgiem. Ona – Anna, zajmuje się domem i prowadzi swoją klinikę okulistyczną. Ich dwójka dzieci – Kim i Bob, jest grzeczna, dobrze wychowana, rozwija swoje pasje i dobrze uczy się w szkole. Wszystko jest niemal perfekcyjne. Jak z obrazka. Wystarczy jednak chwila, kilka scen dialogowych przy zwyczajnej kolacji, abyśmy zauważyli, że ta pozorna idylla to tylko myląca powierzchowność, za której fasadą kryje się jakiś toksyczny grzyb zatruwający całą rodzinę. Innymi słowy – coś tu mocno jest nie tak.

Bohaterowie są odrealnieni, niemalże mechaniczni, przywodząc na myśl wersje testowe robotów mających symulować zachowania prawdziwych ludzi. Choć członkowie rodziny są dla siebie uprzejmi, nie czuć między nimi ciepła, miłości czy jakiegokolwiek przywiązania. Niepokojącą uległość Anny wobec męża czy nienaturalne posłuszeństwo dzieci, kreuje natomiast wrażenie całkowitej dominacji, wręcz autorytarnej władzy, którą Steven sprawuje nad swoją rodziną. Do tego dochodzi lewitujący gdzieś obok bohater z zewnątrz, Martin, z którym kardiochirurg ma jakąś niedookreśloną relację. Mężczyzna spędza z nim sporo czasu, kupuje mu drogie prezenty i w końcu zaprasza go na obiad do domu. Od tej pory szesnastolatek coraz bardziej ingeruje w prywatną przestrzeń rodziny, a każda jego obecność i związane z nim dziwaczne zachowanie, wzbudza coraz większy niepokój. Po jakimś czasie chłopak zaczyna powoli ujawniać swoje prawdziwe zamiary, które zmuszą Stevena do podjęcia dramatycznych decyzji i ostatecznego rozliczenia się z tajemniczym błędem z przeszłości.

Zabicie świętego jelenia jest transpozycją greckiego mitu o królu Agamemnonie i Ifigenii. Reżyser czerpiąc motywy i struktury fabularne z własnej kultury, nie rezygnuje z charakterystycznego dla siebie surrealizmu, surowości, a całość okrasza mocno oniryczną atmosferą wzmagającą tylko wrażenie, że mamy do czynienia z jakąś odrealnioną symulacją świata który znamy.

Pierwszy i drugi akt przywodzi na myśl jedną wielką, trwającą ponad połowę filmu retardację, podsycającą muzyką i leniwą pracą kamery oczekiwanie na to co się ostatecznie stanie. Nie jest to niczym dziwnym, czymś co normalnie by mi przeszkadzało, ale gdy jednak idzie to w parze ze sposobem w jaki Lanthimos eksponuje nam swoich bohaterów, mocno dystansuje mnie to od samej historii.

Postacie w Zabiciu świętego jelenia są bowiem całkowicie wyprane z jakichkolwiek emocji, apatyczne, a na dłuższą metę wręcz odrzucające. Nie sposób czuć z nimi jakichś więzi czy mieć choć ziarenko sympatii. I nie zrozumcie mnie źle, znając poprzednie filmy Lanthimosa jestem w pełni świadom celowości takiego zabiegu. Jednak kiedy w filmie jestem odcięty od emocji, ja jako widz potrzebuję jakiegoś innego punktu zaczepienia. Choćby w postaci ciekawej fabuły, w którą po prostu mógłbym się zaangażować. Przecież w „Lobsterze” czy w „Kle” Lanthimos również pokazywał świat i ludzi pozbawiony emocji. Wtedy jednak film bronił się samą koncepcją świata przedstawionego. Tutaj tego brakuje. 

Nijako mamy do czynienia z błędnym kołem, ponieważ tak jak wspominałem, w przypadku gdy w filmie brakuje emocji, czasem wystarczy abyśmy mieli historię dzięki której chcemy podążać za bohaterami. Niestety, w przypadku Zabicia świętego jelenia aby owa fabuła i jej dramaturgia odpowiednio wybrzmiały, potrzebne jest u widza właśnie emocjonalne zaangażowanie. Jedno nie może istnieć bez drugiego. Bynajmniej nie chłodzi mi tu o to abym miał kogoś lubić, kogoś nienawidzić lub komuś współczuć. Chodzi mi raczej o to, że każdy z bohaterów był mi de facto obcy i obojętny. 

O ile rozumiem iż ten rodzaj budowania postaci jest dla Greka znakiem firmowym, to w tej historii, przy jej charakterze, dobrze zarysowane relacje i emocjonalność były najnormalniej w świecie potrzebne. Tak zamiast spróbować wejść w skórę bohaterów, czy to znajdujących się po jednej, czy po drugiej stronie osi wydarzeń, raczej z wzruszeniem ramionami, aniżeli empatią przyjmowałem dramat który ich spotkał. A gdy przyszedł moment kulminacyjny, moment w którym Steven musi podjąć tragiczną w skutkach decyzję, nie robiło mi absolutnie żadnej różnicy co się stanie z którym bohaterem. Na końcu po prostu stwierdziłem – Ok. Więc tak to się skończyło. Spoko.  

Nie mogę tu mieć jednak zarzutów do aktorów, bo oni ze swoich ról spisali się wzorowo. Byli tacy jakimi chciał ich widzieć reżyser. Szczególne brawa należą się młodemu Barry’emu Keoghanowi, który znakomicie odegrał wiele niuansów swojej niejednoznacznie moralnej postaci. Z kolei Collin Farrell po raz kolejny udowodnił, że podobnie jak w przypadku Ryana Goslinga, najlepiej wychodzą mu te mocno oszczędne w emocje rolę.

Lanthimos jak zwykle sporo starał się nam opowiedzieć o pozycji człowieka we współczesnym świecie, o kondycji społeczeństwa. Za dużo jednak w jego filmie chłodu, dystansu i niepotrzebnego manieryzmu, aby chciało się tą meta przestrzeń jego opowieści dalej eksplorować.

Momentami sporą przeszkodą była również muzyka, która aż za bardzo starała się definiować klimat i charakter całego filmu. Zamiast być gdzieś w tle i stamtąd starać się oddziaływać na wyobraźnie widza, zbyt często wybijała się na pierwszy plan skupiając uwagę bardziej na sobie, niż na tym co dzieje się na ekranie. Za to cała reszta znakomitej realizacji, ze zdjęciami, scenografią i inscenizacją, ociera się o małe dzieło sztuki. Szkoda jednak, że nawet ona nie była w stanie przysłonić pozostałych mankamentów tego filmu.

Przy tej całej, robiącej wrażenie artystycznej oprawie i specyficznym stylu naznaczonym stemplem reżysera, nic tak naprawdę w tym filmie mnie nie ruszyło, nie zachęciło do grzebania głębiej, sięgania po rozmaite interpretacje. Można powiedzieć, że niczym bohater jednego z filmów Greka, pozostałem na wszystko co rozgrywa się na ekranie kompletnie apatyczny i zobojętniały


Zabicie świętego jelenia recenzja filmuZabicie świętego jelenia (The Killing of a Sacred Deer)
Reżyseria: Yorgos Lanthimos
Scenariusz: Efthymis Filippou, Yorgos Lanthimos
Zdjęcia: Thimios Bakatakis
Obsada: Colin Farrell, Nicole Kidman, Barry Keoghan, Raffey Cassidy, Alicia Silverstone, Bill Camp i inni
Gatunek: Dramat
Kraj: Irlandia, Wielka Brytania
Rok produkcji: 2017
Data polskiej premiery: 1 grudnia 2017

 
 


Recenzja została opublikowana również na portalu ZażyjKultury.pl

CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI I CIEKAWYCH ZESTAWIEŃ? POLUB NAS I BĄDŹ NA BIEŻĄCO: 
[facebook-page-plugin href=”okiemfilmoholika” width=”500″ height=”220″ cover=”true” facepile=”true”  adapt=”false” language=”pl_PL”]