To tylko koniec świata recenzja

To tylko koniec świata (2016): Teatr śmierci

Xaviera Dolana nie muszę chyba nikomu przedstawiać. Młody kanadyjski reżyser, zwany również „cudownym dzieckiem kinematografii” ma dopiero 27 lat, a na swoim koncie może zapisać m.in siedem nominacji do Cezarów (w tym jedną zamienioną na statuetkę), nagrodę FIPRESCI na MFF w Wenecji oraz dwie nominacje do Złotej Palmy oraz osiem innych nagród na MFF  w Cannes, gdzie notabene swoją światową premierę miał niemal każdy z jego dotychczasowych filmów. To trochę bezczelne mieć tyle sukcesów na koncie w tak młodym wieku, nieprawdaż? Xavier sławę i rozgłos wśród światowej widowni zawdzięcza niezwykłej wrażliwości, szczerości którą czuć w jego filmach oraz umiejętności przekazywania emocji obrazem i świetnie z nim współgrającą muzyką. Tego z pewnością odmówić mu nie można. Nie każdy jednak lubi jego twórczość. Ja sam przez długi czas miałem do filmów Dolana dość ambiwalentny stosunek. Do 2014 roku. Wtedy swoją premierę miała „Mama”, czyli film który do tej pory uznaję za arcydzieło kinematografii. Nic więc dziwnego, że na To tylko koniec świata czekałem niemal z wypiekami na twarzy, denerwując się na przekładających wciąż premierę dystrybutorów i oczekując od niego przynajmniej namiastki tego, co zaoferowała mi Mama. I wiecie co? Nie zwiodłem się…

Po 12 latach nieobecności do rodzinnego domu wraca Luis. Wraca nie dlatego, że się stęsknił, nie dlatego że zachciało mu się towarzystwa i nie miał się dokąd udać. Nie. Wraca aby oznajmić rodzinie, że umiera. Luis jest pogodzony ze swoim losem, wie ile czasu mu zostało, nie boi się śmierci. Boi się spotkania matki, brata którego zostawił i siostry której prawie nie zna. Boi się, że nikt nie zapłacze, że gdy rodzina dowie się o jego chorobie, nikt nawet nie uroni łzy…

Jak można się domyślać, dla rodziny Luisa jego odwiedziny były niemałym wydarzeniem. Matka nerwowo suszarką do włosów suszyła świeżo wylakierowane paznokcie, a już od drzwi wejściowych czekali na niego starszy brat Antione z żoną Catherine i młodsza siostra Suzanne. Wszystko zdaje się być dopięte na ostatni guzik. Jednak gdy tylko Luis mija próg domu, już sama jego obecność zaburza delikatny ekosystem według którego dotychczas funkcjonowała jego rodzina. Na jaw wychodzi długo tłumiona złość, wzajemne pretensje, poczucie straconego czasu i obcość która wytworzyła się po tak długiej rozłące.

Xavier Dolan w swoim nowym filmie po raz kolejny dokonuje dramatycznej wiwisekcji rodziny i po raz kolejny robi to w taki sposób, że nie sposób nie uronić chociaż jednej łzy nad smutną diagnozą którą stawia. To tylko koniec świata to kino bardzo intymne i intensywne. Z ekranu czuć zaszczucie i klaustrofobię którą czują domownicy, a atmosfera jest tak gęsta i nieprzyjemna, że oglądając widz może poczuć się wręcz jak podglądacz, niewidzialny gość wchodzący z buciorami w życie obcej rodziny. Kadry są bardzo wąskie, podkreślające ciasnotę jaka panowała nie tylko w samym domu, ale i w relacjach między domownikami. Maksymalne zbliżenia na bohaterów pozwalają również wnikliwie obserwować każdą reakcję, każdy gest i grymas na ich twarzy. Pomaga to widzowi lepiej zrozumieć emocje jakie targają członkami rodziny, bo choć film składa się głównie z długich, czasem nużących dialogów, to właśnie to co niewypowiedziane jest w filmie Dolana najważniejsze.

Kanadyjczyk nie rezygnuje również ze swojego zamiłowania do popkultury, co jakiś czas nadając filmowi nieco więcej dynamiki dzięki teledyskowym retrospekcją i towarzyszącym im hitom z początku 2001 roku. Nie ma to takiej siły oddziaływanie jak w „Mamie” i chciałoby się żeby takich scen było więcej, ale mimo to spełnia swoją funkcję, pozwalając widzowi choć na chwile odpocząć od gęstej i toksycznej atmosfery panującej w domu oraz dowiedzieć się czegoś więcej o samym bohaterze.

W To tylko koniec świata defacto nie ma głównego bohatera. Wszystkie postacie są wobec siebie równorzędne, a sam Luis oraz faktyczny cel jego wizyty, stają się dla Dolana pretekstem do pokazania relacji i poczucia duszności jaka panowała między domownikami.

Największym atutem filmu są jego aktorzy. Świetnie w roli lekko wycofanej, przestraszonej, żyjącej pod butem apodyktycznego męża Catherine odnalazła się Marion Cottilard. Dobrze wypadli również Gaspard Ulliel w roli Luisa i Léa Seydoux wcielająca się jego młodszą siostrę, Suzanne. Najjaśniejszym punktem filmu był jednak fenomenalny Vincent Cassel, który z bardzo nerwowego i agresywnego Antoine stworzył postać wielowymiarową, bardzo niejednoznaczną. Z jednej strony jest to typowy gbur z którym nie chcielibyśmy mieć nic wspólnego, z drugiej jednak po drugiej stronie muru którym się otoczył, kryją się ogromne pokłady wrażliwości i facet, który po prostu boi się własnych emocji.

Nowy film Xaviera Dolana być może nie jest tak dobry jak „Mama”, ale to dalej niezwykłe kino wobec którego nie sposób przejść obojętnie. Kanadyjczyk pokazuje nam rodzinę w której jest tyle samo miłości, co i nienawiści, tyle samo pretensji, co i zrozumienia. W brutalny sposób uzmysławia jak tłumiony żal, poczucie niesprawiedliwości i ból po stracie czasu którego nie da się odzyskać, niszczy delikatny konstrukt którym jest rodzina. To tylko koniec świata to bardzo smutny portret rodziny w której długo tłumiona agresja i siła z jaką wybucha jest tak wielka, że nie można nawet powiedzieć, że się umiera…


To tylko koniec świata recenzja
To tylko koniec świata (Juste la fin du monde)
Reżyseria: Xavier Dolan
Scenariusz: Xavier Dolan
Zdjęcia: André Turpin
Muzyka: Gabriel Yared
Obsada: Gaspard Ulliel, Vincent Cassel,  Nathalie Baye, Marion Cotillard, Léa Seydoux
Gatunek: Dramat
Kraj: Francja, Kanada
Rok produkcji: 2016
Data polskiej premiery: 10 lutego 2017

 


Recenzja została opublikowana również na portalu ZażyjKultury.pl

 Za seans serdecznie dziękuję: 

Iluzja 2 recenzja

Iluzja 2 recenzja

 

 


 CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI I CIEKAWYCH ZESTAWIEŃ? POLUB NAS I BĄDŹ NA BIEŻĄCO: 
[facebook-page-plugin href=”okiemfilmoholika” width=”500″ height=”220″ cover=”true” facepile=”true”  adapt=”false” language=”pl_PL”]