McImperium recenzja

McImperium (2016): Happy Meal

Chyba każdy z Was chociaż raz w życiu odwiedził przynajmniej jedną restauracje z pod znaku dwóch złotych łuków. McDonald’s jest w końcu marką globalną i jedną z największych sieci franczyzowych na świecie. Mimo to mało kto z Nas ma jakiekolwiek rozeznanie w tym, jakie były początki sukcesu popularnego fast food’a i kto tak naprawdę zamienił McDonald’s w świecki – tak, nie bójmy się tego słowa – kościół współczesnych Amerykanów. Mało kto wie, że potęga firmy której roczne dochody przekraczają 20 miliardów dolarów, zrodziła się w głowie pewnego akwizytora, słuchającego w samochodzie taśm motywacyjnych i chodzącego od drzwi do drzwi, próbując sprzedać komuś choć jedną maszynę do robienia shake’ów…

Tym człowiekiem jest Ray Krock. Obdarzony sporą charyzmą i urokiem osobistym mężczyzna, podróżuje po USA od restauracji do restauracji, próbując sprzedać jedną z najnowocześniejszych maszyn do ekspresowego robienia shake’ów. Mimo że facet ewidentnie ma gadane i szybko kupuje widza gadką o podaży kreującej popyt, właściciele lokali bezceremonialnie zatrzaskują przed nim drzwi, nie widząc w łysiejącym gadule wizjonera, który w przyszłości zrewolucjonizuje ich branże i prawdopodobnie wyśle na bezrobocie.

Wtedy zaczynamy współczuć naszemu bohaterowi, tak jak każdemu marzycielowi, który stale kopany przez los, wciąż z uporem i godną podziwu determinacją wstaje, zakasuje rękawy i jedzie dalej. Kto wie? Może uda się następnym razem.

Los do Ray’a uśmiecha się gdy telefonują do niego właściciele pewnej odległej restauracji i zamawiają osiem sprzedawanych przez niego maszyn. Zdziwiony bohater, być może trochę nie wierząc we własne szczęście, a może po prostu instynktownie czując dobry interes, jedzie odwiedzić swoich klientów osobiście i udaje się do słonecznej Kalifornii.

Tam w małej miejscowości San Bernardino poznaje Maca i Dicka – poczciwych braci McDonald, którzy prowadzą niewielki, acz oblegany przez miejscową klientelę bar szybkiej obsługi. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż w tym przypadku słowo szybki nie jest epitetem użytym na wyrost. Ray zamawia hamburgera, zimną cole i ku swojemu zdziwieniu w zasadzie sekundę po dokonaniu płatności, otrzymuję cieplutką, soczysta kanapkę. Zafascynowany bohater z miejsca chce wejść w biznes braci i postanawia zastawić dom, odstawić maszynę do shake’ów i stanąć na czele największego gastronomicznego imperium jakie znały Stany Zjednoczone lat 50. Jak sam mówi, chce dać Amerykanom nowy kościół.

Przeobrażenie małego baru w franczyzowego potentata, kosztuję jednak sporo wysiłku, a narastający konflikt między dwiema wizjami prowadzenia biznesu, sprawia, że Ray musi zadecydować czy chce spełnić swój amerykański sen, czy dalej bawić się w sentymenty i zadowolić się prowadzeniem jednego, skromnego baru z kanapkami. McImperium jest więc przede wszystkim filmem o dwóch przeciwstawnych ideach kreowania marki, o dwóch różnych pomysłach na sukces i o tym ile człowiek jest w stanie poświęcić, ile być może szkody wyrządzić po drodze, aby zrealizować swoje własne ambicje. Ray’a Krocka możemy stawić tu na równo z takimi osobistościami jak np. Steve Jobs, który prezentuje podobne cechy i filozofię kreowania marki, w której od jakości, ważniejszy jest sposób sprzedania. O tym gdzie sięgały ambicje Krocka możemy przekonać się odpalając Google Earth i w wyszukiwarce wpisując hasło McDonald’s.

Film, mimo wyraźnego kontrastowania uczciwości dwóch stron konfliktu, unika zbędnego moralizatorstwa, dając argumenty i sympatycznym bracią McDonald’s, i kradnącemu ich pomysł Ray’owi. On przecież też sporo ryzykował, zastawiając dom i wchodząc w biznes wcale nie z góry skazany na sukces. I jedni, i drudzy mają tu swoje racje. Choć niestety w filmie konflikt zostaje zbyt spłycony, sprowadzając się tak naprawdę nie tyle co do osobowości i moralności Ray’a, co do kontraktu, umowy partnerskiej zawartej miedzy nim a założycielami McDonald’s.

Pod względem realizatorskim film stoi na dobrym poziomie. Reżyser tworzy wręcz podręcznikową biografię, która intryguje od początku, toczy się równym, odpowiednim tempem i unika niuansowania rzeczy, które mogłyby wywołać w głowie widza sprzężenie zwrotne i ostatecznie zagubić go w gąszczu prawniczego bełkotu czy pseudofilozoficznych traktatów na temat etyki prowadzenia firmy. To widz ma tu prawo wyboru. Czy stoi murem za dwójką zbyt krótkowzrocznych pomysłodawców, którzy nie umieją wykorzystać potencjału własnego wynalazku, czy może ambitnego, zdeterminowanego rekina biznesu, który bez oglądania się za siebie, powoli przywłaszcza sobie ich pomysł, ale przy tym tworzy podwaliny potęgi którą znamy.

Nie tylko reżyseria i sposób w jaki John Lee Hancock przeprowadził widza przez fabułę, stoi w McImperium na wysokim poziomie. Oko widza cieszą również zdjęcia, które dzięki znakomitej scenografii, oddają hołd wszystkiemu co najlepsze w epoce lat 50., tworząc od czasu do czasu coś na kształt teledysków i zostawiając Nas pełnymi miłości do czasów w których rozgrywa się akcja filmu.

Jednak najlepszym co spotkało McImperium, bez wątpienia jest Michael Keaton. Aktor po raz kolejny od premiery „Birdmana” udowadnia, że przeżywa swoją drugą młodość, a brak nominacji do nagród za tą rolę, możemy zrzucić jedynie na kilka, dosłownie kilka zbytnio przeszarżowanych momentów i wysoki poziom który sam sobie wcześniej wyznaczył. Keaton genialnie wyposaża Krocka w pełną gamę niejednoznacznych emocji, pozwalając widzowi jednocześnie mu współczuć, podziwiać, nienawidzić, a w pewnych momentach, nawet czuć do niego odrazę. Aktor tworzy postać wielowymiarową, którą ciężko rozgryźć, ciężko się w niej przebić za fasadę prezentowanej powierzchowności.

McImperium świetnie spisuje się w swoim gatunku, będąc jednocześnie historią uniwersalną, jak i gorzkim, choć unikającym moralizowania komentarzem na temat współcześnie powielanego modelu kreowania wizerunku i marki. Ci którzy spodziewali się opowiastki na temat jak to ktoś wpadł na otworzenia restauracji fast food, poczuje się zawiedziony. Ten kogo interesuje kto stanął na czele wielkiej – będącej przecież współczesnym symbolem postępującej amerykanizacji – potęgi franczyzowej, powinien na filmie Hancocka bawić się doskonale. Krock być może nie wymyśli sposobu podawania jedzenia w 30 sekund, może nie był pomysłodawcą restauracji i może nie miał na nazwisko McDonald, ale to wlaśnie on sprawił, że dziś na całym świecie dumnie błyszczy kilkadziesiąt tysięcy łuków tworzących literę M.


McImperium recenzja
McImperium (The Founder)
Reżyseria: John Lee Hancock
Scenariusz: Robert D. Siegel
Zdjęcia: John Schwartzman
Muzyka: Carter Burwell
Obsada: Michael Keaton, Nick Offerman, John Carroll Lynch, Linda Cardellini, B.J. Novak, Laura Dern, Justin Randell Brooke  i inni
Gatunek: Biograficzny, Dramat
Kraj: USA
Rok produkcji: 2016

Data polskiej premiery: 3 lutego 2017

 


  CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI I CIEKAWYCH ZESTAWIEŃ? POLUB NAS I BĄDŹ NA BIEŻĄCO: 
[facebook-page-plugin href=”okiemfilmoholika” width=”500″ height=”220″ cover=”true” facepile=”true”  adapt=”false” language=”pl_PL”]