Ostatni Jedi recenzja filmu

Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi (2017): W poszukiwaniu równowagi

Dawno wychodząc z sali kinowej nie czułem się tak zagubiony i rozdarty jak właśnie przy okazji seansu Ostatniego Jedi. Oczekiwań, jak każdy fan kosmicznej sagi, miałem całą masę. Jedne z nich zostały zaspokojone, inne wywrócone do góry nogami. Z kolei niektóre rozwiązania, których absolutnie się nie spodziewałem, wprowadziły mnie w stan wręcz permanentnego osłupienia. Epizod VIII Gwiezdnych wojen w odróżnieniu od swojego poprzednika nie jest filmem bezpiecznym, ani też w żadnym stopniu nie można nazwać go kalką „Imperium kontratakuje”. Ostatni Jedi Riana Johnsona z całą pewnością jest dużo odważniejszy i bezkompromisowy. To niestety też film, w którym tyle ile jest genialnych pomysłów i scen sprawiających, że z emocji kurczowo trzymamy się krawędzi fotela, tyle samo jest też tych, które albo są złe, albo co najmniej kontrowersyjne… 

Ostatni Jedi zaczynamy mocnym akcentem, bo efektowną i trzymającą w napięciu bitwą w kosmosie, w której pierwsze skrzypce gra pobieżnie poznany w „Przebudzeniu mocy” Poe Dameron. Otrzymujemy też oczywiście bezpośrednią kontynuację sceny kończącej film J.J. Abramsa, w której Rey odnajduje Luke’a Skywalkera na tajemniczej wyspie i oddaje mu jego miecz świetlny, próbując jednocześnie nakłonić do treningu i wsparcia Ruchu Oporu.

Wątków jest oczywiście dużo więcej. Scenariusz Riana Johnsona został bowiem skonstruowany tak, że niemal każda z postaci dostaje w filmie swoje pięć minut. Niestety skutkuje to ich całkowitym przeładowaniem, a niektóre, jak np. ten dotyczący Finna i nowej bohaterki Rose, są całkowicie zbędne i wybijają widza z tego co najważniejsze. Gdy w pewnym momencie akcja zaczyna co rusz przeskakiwać z miejsca w miejsce, od postaci do postaci, Ostatni Jedi zwyczajnie traci odpowiednie tempo i przede wszystkim – kuleje pod względem konstrukcyjnym.

No bo jak może być inaczej, gdy w jednej chwili śledzimy znakomity wątek szkolenia Rey. Gdy dowiadujemy się o tym co sprawiło, że Luke udał się na wygnanie i jaka wspólna przeszłość łączy go z Kylo Renem, a zaraz potem otrzymujemy zbyt wydłużoną i nie za dużo wnoszącą do całości sekwencje scen z Finnem i Rose rozprawiającymi nad tym jak wojna to bezwzględny biznes, wyzysk ludzi i zwierząt i jak to najwięcej na niej zyskują Ci, którzy nie opowiadają się po żadnej ze stron. Spoko. Doceniam zamysł, ale mogło by to być znacznie krótsze i bardziej skondensowane.

Główną osią wszystkich wydarzeń wydaje się być świetnie rozpisany wątek dotyczący relacji Kylo Rena z Rey. Między dwójką bohaterów dochodzi do pewnego rodzaju interakcji, dialogu, co znajduje swój finał w chyba najlepszej scenie całego filmu. Dzięki temu o wiele więcej możemy się o nich dowiedzieć, a przynajmniej o Kylo, który udowodnia, że nie zasłużył na kpiny jakie spotkały go po poprzednim filmie. Mistrz tajemniczego Zakonu Ren z rozkapryszonego bachora próbującego być jak jego dziadek Darth Vader, zamienia się w naprawdę interesującą i przede wszystkim niejednoznaczną – z jednej strony złą, a z drugiej budzącą zrozumienie i pewnego rodzaju współczucie  – postać.

Na pewno w dużej mierze jest to zasługa Adama Drivera, który chyba coraz lepiej czuje się w tej roli i obok Marka Hamilla, Carrie Fisher oraz Oscara Issaca otrzymującego w filmie dużo większą rolę niż poprzednio, jest w Ostatnim Jedi najjaśniejszym punktem całej obsady.

Wspomniałem już Marka Hamilla i Carrie Fisher, ale Ci Państwo zasługują w tej recenzji na osobny akapit, ponieważ bardzo, ale to bardzo podoba mi się sposób w jaki twórcy potraktowali obie te postacie. W szczególności tyczy się to Marka Hamilla, którego Luke Skywalker został znakomicie rozwinięty jako bohater i pokazany nam z zupełnie innej, dotąd nieznanej strony. Dla wielu ortodoksyjnych fanów Gwiezdnych wojen (oraz jak się okazało dla samego aktora) może to być ciężki orzech do zgryzienia. Dla mnie to świetne i bardzo odważne posunięcie, które w pewien z sposób na nowo kształtuje go jako postać, ale również w pełni uzasadnia postępowanie i jego, i innego z głównych bohaterów. Cieszy mnie również, że Luke podobnie jak Vader w „Łotrze 1” dostał scenę, w której może zaprezentować jaką potęgą dysponuje. Do tego należy dodać, że pod względem czysto aktorskim Mark Hamill zagrał chyba najlepszą rolę swojego życia.

Bardzo dobrze wypada też Carrie Fisher, której występ z wiadomych względów wzbudzał wśród widzów szczególne emocje. Jej natomiast przypadła w udziale dość istotna scena związana bezpośrednio z Mocą, z którą osobiście mam dość duży problem i uważam, że jeśli twórcy chcieli pokazać iż Leia również może się nią posługiwać, to mogli to zrobić w o wiele lepszy, a już na pewno subtelniejszy sposób.

Ostatni Jedi oprócz tego, że jest chyba jedną z najbardziej emocjonalnych i najdramatyczniejszych części kosmicznej sagi, ma też w sobie sporą dawkę typowych dla Disneya rozluźniających scen komediowych. Tu niestety pojawia się kolejny zgrzyt. Jak na dłoni widać, że Rian Johnson w odróżnieniu od Abramsa najnormalniej w świecie nie ma do nich wyczucia. Nie za bardzo potrafi nimi operować. Jest ich za dużo, często występują w złych momentach i niepotrzebnie wytrącają widza z wcześniej budowanej dramaturgii. Nierzadko prezentowany w nich humor jest też prostu mocno cringe’owy.

Reżyser potrafi za to znakomicie igrać z przyzwyczajeniami widza. Świadomie, być może trochę ironicznie serwuje nam schematy bardzo zbliżone do tego co widzieliśmy choćby w niektórych odsłonach Starej Tryglii, tylko po to, ażeby za chwilę obrócić wszystko o 180 stopni i raz za razem co raz bardziej zaskakiwać. Jednym z przykładów takiego zabiegu jest wątek dotyczący Poe oraz nowej bohaterki – Wiceadmirał Hold, w którą wciela się Laura Dern. Bardzo odważnym posunięciem jest też decyzja o tym jak odpowiedzieć widzom na dwa najważniejsze pytania zadawane po „Przebudzeniu mocy” – Kim są rodzice Rey i kim jest Snoke? Na pewno to jak zdecydowano się obie te sprawy rozwiązać nie jest oczywiste. Ba, raczej mocno kontrowersyjne i pewnie wielu fanom mocno nie przypadnie do gustu. Jednak mnie osobiście w pełni zadowala i zdecydowanie w tym przypadku popieram oraz doceniam odwagę twórców.

Niemniej jednak ciężko zignorować wady Ostatniego Jedi, które ewidentnie są pokłosiem tego jak wiele reżyser chciał w nim upchnąć. Kilka wątków rozwijanych jednocześnie zaczyna być w pewnym momencie problematyczne i burzy nieco ten najważniejszy, rozgrywany w okół relacji Kylo Rena, Rey i Luke’a. Każdy z nich ma też swoje zakończenie, co skutkuje tym, że widz otrzymuje kilka momentów kulminacyjnych i defacto kilka momentów, w którym film mógłby się zakończyć. Na dłuższą metę jest to niestety trochę męczące, irytujące i sprawia, że film zaczyna się niebezpiecznie dłużyć. Mimo iż sporo w filmie się dzieje, a losy niektórych bohaterów zostają mocno zmienione, ostateczne na końcu nie można odeprzeć od siebie wrażenia, że wszystko wróciło do statusu quo, i poza drobnymi zmianami, powróciliśmy do prawie tego samego miejsca w którym zaczęliśmy.

Co tu dużo mówić. Nie ukrywam, że tak jak seans Ostatniego Jedi był dla mnie emocjonalnym, pełnym zaskoczeń rollercosterem, tak i niestety w pewnych aspektach był też sporym rozczarowaniem. Trudno nie zgodzić się z tymi, którzy uważają, że Ostatni Jedi to dość przyzwoity film, w którym ukrył się genialny film, lub to genialny film, w którym ukryły się dwa słabsze. Być może tak jest. Może gdyby nieco go skrócić i uciąć kilka niepotrzebnych scen, mielibyśmy do czynienia z najlepszą częścią gwiezdnej sagi. A tak? Tak jest po prostu satysfakcjonująco. Ni mniej, ni więcej. Teraz pozostaje nam czekać na Epizod IX i to jak J. J. Abrams postanowi dalej opowiedzieć o losach odległej galaktyki. No i oczywiście tak jak przy okazji „Przebudzenia mocy” wypada życzyć mu jednego – Niech moc będzie z tobą Panie reżyserze, niech Moc będzie z tobą…


Ostatni Jedi recenzja filmuGwiezdne wojny: Ostatni Jedi (Star Wars: The Last Jedi)
Reżyseria: Rian Johnson
Scenariusz: Rian Johnson
Zdjęcia: Steve Yedlin
Muzyka: John Williams
Obsada: Mark Hamill, Daisy Ridley, Adam Driver, Carrie Fisher, John Boyega, Oscar Isaac, Domhnall Gleeson, Laura Dern i inni
Gatunek: Przygodowy, Sci-Fi
Kraj: USA
Rok produkcji: 2017
Data polskiej premiery: 14 grudnia 2017
 


CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI I CIEKAWYCH ZESTAWIEŃ? POLUB NAS I BĄDŹ NA BIEŻĄCO: 
[facebook-page-plugin href=”okiemfilmoholika” width=”500″ height=”220″ cover=”true” facepile=”true”  adapt=”false” language=”pl_PL”]