Czwarta władza recenzja filmu

Czwarta władza (2017): Cena prawdy

Mam wielką słabość do filmów, które w pewien sposób poruszają się po tematyce dziennikarstwa śledczego. Filmów, które ukazują kulisy pracy wielkich wydawnictw, powstawania ważnych artykułów i odsłaniających kulisy pracy dziennikarzy. tTych przed duże D. Czwarta władza była więc dla mnie kuszącą pozycją na kinowym repertuarze, a mój i tak rozbudzony apetyt wzmagała jeszcze świadomość, że jest to również jeden z kandydatów do tegorocznego Oscara. Jednak mimo to, po obejrzeniu zwiastuna, do kina szedłem pełen obaw. Miałem dziwne przeczucie, że poza tym co zobaczyłem w tym zdającym się opowiadać całą fabułę dwuminutowym zlepku scen, film nie będzie miał mi do zaoferowania nic więcej. No, ale to w końcu, raz – film nominowany do Nagrody Akademii, a dwa – owoc współpracy trzech tytanów światowego kina: Stevena Spielberga, Toma Hanksa i Meryl Streep. Teraz, mądrzejszy po seansie wiem, że zdecydowanie było warto.

Prolog Czwartej władzy zabiera nas do Wietnamu, gdzie Daniel Ellsberg, pracujący dla Departamentu Stanu, widzi i uczestniczy w rzeczach, które sprawiają, że zaczyna kwestionować amerykańskie zaangażowanie w wojnę z Wietkongiem. Jego przekonanie, że rząd USA nie radzi sobie dobrze z wojną, jest na tyle duże, że aby coś zmienić, aby powstrzymać niepotrzebny rozlew krwi, decyduje się na bardzo ryzykowny krok. Krok, zwany później Pentagon Papers, który ma doprowadzić do metaforycznego trzęsienia ziemi w całych Stanach Zjednoczonych. Co robi? Kradnie tajne raporty odnoszące się do sytuacji w Indochinach od 1945 roku do 1967 roku demaskujące nieudolność oraz kłamstwa władzy, z której każda kolejna prowadziła z góry przegraną wojnę tylko po to, aby nie przyznać się do porażki. 

Skradzione dokumenty przekazuje redakcji legendarnego New York Times, który po publikacjach pierwszych rewelacji, zostaje jednak szybko zablokowany przez armie prawników prezydenta Nixona. Wtedy pałeczkę przejmuje mające wielkie aspiracje, ale o wiele mniejszy, lokalny zasięg wydawnictwo Washington Post – nasz zbiorowy bohater tego filmu.

Tak, zbiorowym bohaterem Czwartej władzy jest cała redakcja Washington Post. Jednak bohaterami którzy w całym filmie ogniskują w okół siebie najwięcej uwagi, są Ben Bradlee i Kay Graham – odpowiednio redaktor naczelny i właścicielka gazety. Ten pierwszy to zdeterminowany, walczący o wolność słowa, prawdę, ale i (a raczej przede wszystkim, co nie zostało niestety dobrze zaakcentowane) o status swój oraz gazety dziennikarz, a Graham to córka i żona wcześniejszych właścicieli gazety, która po ich śmierci musi sprostać wyzwaniu i utrzymać coraz bardziej tracące na znaczeniu Washington Post na powierzchni.

Jest to szczególnie ciekawa bohaterka, która mimo iż ma koneksje, pieniądze, władzę, jako kobieta otoczona mężczyznami stale czuje się ignorowana. Choć ma kompetencje, brakuje jej pewności siebie i siły przebicia. Czuje się osaczona przez ścisk szemrzących doradców – mężczyzn za zamkniętymi drzwiami. Jednak w miarę postępu fabularnych wydarzeń, przyzwyczajona do oddawania innym własnego głosu, staje się coraz bardziej asertywna, co ma bardzo duże znaczenie w finałowych senach filmu. 

Dwie główne postaci w bardzo dobry sposób pozwalają Spielbergowi odwołać się do dwóch ważnych i wciąż aktualnych współcześnie kwestii, do których wyraźnie odnosi się w Czwartej władzy. Mianowice chodzi tu o wolność prasy, która jest niezbędna do prawidłowego funkcjonowania każdej demokracji oraz pozycji i równouprawnienia kobiet. Obydwa wątki sprawnie korelują, raz –  z bolączkami trumpowskiej Ameryki (sam Nixon w filmie wykreowany jest w taki sposób, że z tyłu głowy rodzą się konotacje z obecnym prezydentem USA) oraz tym co obecnie dzieje się w choćby w Hollywood.

Między innymi przez to, choć reżyser „Mostu szpiegów” potrafi sprzedać  patos w zjadliwej formie, ostatecznie nie unika scen, które po filmie mogą odbić się widzom małą niestrawnością. Wszystko to właśnie dla zupełnie niepotrzebnego, jeszcze większego podkreślenia znaczenia naglących tematów, w okół których porusza się Czwarta władza

Chociaż Czwarta władza składa się głównie ze scen dialogowych w zamkniętych pomieszczeniach, przez cały film nie czułem ani trochę znużenia. Wręcz przeciwnie. Spielberg udowadnia, że mimo kilku wpadek wciąż jest znakomitym reżyserem, który potrafi z każdej, nawet bardzo statycznej sceny wycisnąć maksimum napięcia. Bardzo dobrze pomaga mu w tym jego stały współpracownik, Janusz Kamiński, który samą pracą kamery, zmianą ujęć, perspektywy czy lekko trzęsącym się kadrem potrafił zdynamizować poszczególne sceny oraz muzyka Johna Williamsa, która płynąc gdzieś w tle uwydatnia te najbardziej emocjonujące i trzymające w napięciu momenty w filmie.

Najbardziej pomagają mu w tym jednak aktorzy. Tom Hanks w roli Bena Bradlee’a wypada jak Tom Hanks w każdej roli – czyli bardzo dobrze. Natomiast Meryl Streep swoją grą sprawiła, że musiałem sam przed sobą odszczekać to, co mówiłem tuż po tym jak aktorka po raz kolejny otrzymała nominację do Nagrody Akademii. Uwierzcie mi – jak sam uważam, że dwie ostatnie nominacje za mocno przeszarżowane rolę w „Tajemnicach lasu” i „Boskiej Florence” były więcej niż na wyrost, tak tym razem zgadzam się z tą nominacją w stu procentach.

Tutaj Meryl Streep gra zupełnie inaczej. Jest spokojniejsza, bardziej wyważona i korzysta z zupełnie innych środków wyrazu. Doskonale oddaje niepewność jej bohaterki małymi gestami, mimiką czy scenami, w których widzimy jak chce coś powiedzieć, chce w końcu zabrać głos, który jednak łamie się jej w gardle. Czuć od niej smutek, samotność i stale towarzyszące wahanie. Jednocześnie jest w jej bohaterce coś, co pozwala nam dostrzec jej wewnętrzną siłę. Przez to metamorfoza którą przechodzi wypada bardzo wiarygodnie i naturalnie. Przez to również scena stanowiąca kulminacyjny moment rozwoju jej bohaterki, jest jednym z najlepszych elementów całego filmu.

Spielberg oprócz tego, że zgrabnie opowiada swoją historię, znakomicie przedstawia też każdy etap pracy w gazecie. Od zdobycie tematu, przez dziennikarskie śledztwo, prace przy maszynie, po korektę i druk. Szczególnie ten ostatni element pokazany jest w bardzo interesujący, zapadający w pamięć sposób podczas krótkiej, szybko zmontowanej sceny, w której szczegółowo pokazany jest sposób, w jaki gazeta jest drukowana i jakich przygotowań to wymaga.

Czwarta władza oddaje hołd prasie w tej formie, w której niedługo odejdzie ona w zapomnienie. Reżyser idealizuje dziennikarzy jasno określając kto w całym konflikcie „tym dobrym”, a kto „tym złym”. Niestety, Spielberg tka swoją historią w dość czarno białych barwach, w których zdecydowanie brakuje szarego odcieniu papieru gazetowego. Spielberg nie próbuje nawet zahaczać  wątki etyki dziennikarskiej czy zewnętrznej rywalizacji, co mogłoby wpłynąć na moralne rozterki odbiorcy. A szkoda, bo tym samym marnuje okazje na opowiedzenie jeszcze ciekawszej historii.


Czwarta władza recenzja filmu
Czwarta władza (The Post)
Reżyseria: Steven Spielberg
Scenariusz: Liz Hannah, Josh Singer
Muzyka: John Williams
Zdjęcia:
Janusz Kamiński
Obsada: Meryl Streep, Tom Hanks, Sarah Paulson, Bob Odenkirk, Tracy Letts, Jesse Plemons, Bruce Greenwood, Michael Stuhlbarg i inni
Kształt wody recenzja filmu
Gatunek: Dramat
Kraj: USA
Rok produkcji: 2017
Data polskiej premiery: 16 lutego 2018

 


 CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI I CIEKAWYCH ZESTAWIEŃ? POLUB NAS I BĄDŹ NA BIEŻĄCO: 
[facebook-page-plugin href=”okiemfilmoholika” width=”500″ height=”220″ cover=”true” facepile=”true”  adapt=”false” language=”pl_PL”]