Ciche miejsce recenzja

Ciche miejsce (2018): Ani mru mru…

Nowa fala horrorów trwa w najlepsze i ani myśli zwalniać. Po znakomitym stylistycznie „Coś za mną chodzi”, bawiącym się konwencją gatunku „Uciekaj!” i mocno arthouse’owym „To przychodzi po zmroku” coraz więcej twórców sięga i nie boi się eksperymentować z gatunkiem, któremu przez różnego rodzaju mocno konwencjonalne letnie straszaki, została – całkiem słusznie – przypięta łatka kina mocno sztampowego. Tymczasem na horyzoncie niedługo pojawi się obsypane zachwytami krytyków sundance’owe „Hereditary”, a do kin właśnie trafił debiutancki film znanego z serialu „The Office” Johna Krasinskiego, Ciche miejsce. Film, który swoją drogą mocno przypomina wymienione już przeze mnie dzieło Treya Edwarda Shultsa i które jak widać po samych zwiastunach – opiera się na znakomitym, już na samym wstępie intrygującym koncepcie. Tylko czy to aby na pewno wystarczy żeby nawiązać do poziomu najlepszych przedstawicieli gatunku z ostatnich lat?

Na jednej z pierwszych scen filmu widzimy nagie, bezszelestnie poruszające się po ścieżce z piasku stopy naszych głównych bohaterów. Karta tytułowa informuje nas, że minęło 89 dni – od czego, nie wiemy – dalej podążamy za pogrążonymi w ciszy bohaterami. Z każdą chwilą zaczynamy rozumieć coraz więcej…

W świecie w którym stara się przeżyć małżeństwo Lee i Evelyn Abbott oraz ich trójka dzieci –  kilkuletni Beau, Marcus i najstarsza z rodzeństwa, głuchoniema Regan, każdy nawet najmniejszy hałas może prowadzić do nagłej, gwałtownej śmierci z rąk pojawiającego się z znikąd tajemniczego stwora. Możemy tylko przypuszczać, że tylko dzięki znajomości języka migowego, będącego konsekwencją niepełnosprawności ich córki, rodzina Abbotów przeżyła tak długo i nie podzieliła losu innych, mieszkających  niegdyś w tym opustoszałym mieście-widmie.  

Prolog „Cichego miejsca” to złoto w najczystszej postaci. Jest w nim zawarte wszystko co potrzebujemy aby móc lepiej zrozumieć realia świata przedstawionego. Jednak nie na tyle, aby ten świat przestał być otoczony tą wzbudzającą niepokój aurą tajemniczości. Reżyser w ciągu pierwszych 30 minut perfekcyjnie ustanawia zasady, na podstawie których rozgrywać się będzie dalsza część filmu, zachowania naszych bohaterów – i co najistotniejsze – relacje rodzinne, na których w przeważającej cześć zbudowana jest cała fabuła Cichego miejsca.

W tym aspekcie, jak i w fakcie, że tak naprawdę nie wiele wiemy o tym co sprawiło, że świat przedstawiony wygląda tak a nie inaczej, film Krasinskiego mocno przypomina wspominane już przeze mnie we wstępie „To przychodzi po zmroku”. Podobnie jak tam, tak i tutaj obserwujemy rodzinę starającą się dostosować do panujących zasad, nauczyć żyć w poczuciu ciągłego zagrożenia. Tak samo uwagę skupia się na najmłodszych bohaterach, którzy muszą dorastać w takich warunkach i których rodzice muszą wychować tak, aby Ci mieli szansę na przetrwanie. Oba filmy znakomicie poruszają motywy odpowiedzialności rodzica za swoje dziecko i radzenia sobie z traumą, która w Cichym miejscu jest konsekwencją ustanawiającego cały wątek rodzinny prologu.

O przeżycie w całkowitej ciszy jest wystarczająco ciężko nawet przy zachowaniu pełnej ostrożności. Gdy dowiadujemy się, że bohaterka grana przez Emily Blunt jest w zaawansowanej ciąży – staje się do rzeczą niemalże niemożliwą.

I tu pojawiają się pewne pierwsze zgrzyty. Reżyser bowiem przez bardzo długi czas skutecznie przedstawia swoich bohaterów, jako ludzi – kolokwialnie mówiąc – bardzo ogarniętych. Sygnalizuje nam to ukazując kulisty przygotowania na każdą okoliczność, system usypanych z piasku ścieżek prowadzących do najważniejszych miejsc w okolicy czy alarmujących o zagrożeniu z daleka sygnałach ostrzegawczych. Ba, nawet przygotowania do przyjścia na świat nowego, prawdopodobnie dość hałaśliwego członka rodziny, przebiegają logicznie i konsekwentnie, tak, aby zminimalizować ryzyko na wszelkie możliwe sposoby.

Mimo to, gdy zostają wystawieni na próbę, w ich zachowaniu objawia się sporo scenariuszowych naciągnięć i nielogiczności. Przez to jak mimo swojego pełnego od napięcia klimatu, przepełniony akcją jest to film, można odnieść wrażenie, że są one właśnie pokłosiem tej pogoni za tym, aby ciągle się coś działo, aby nie zwalniać tempa. Zaczyna to wprowadzać w poczynania rodziny Abbottów trochę niepotrzebnego chaosu. Ten – owszem – można zrzucić na strach i problem z normalną komunikacją, ale ostatecznie trudno uwierzyć po tym jak Krasinski przedstawił ich nam wcześniej.

Już sam wątek ciąży jest według mnie trochę naciągany. No bo serio?! Czy naprawdę tak ciężko było o to, aby przy którejś z wizyt w opustoszałym supermarkecie, nasi bohaterowie do listy zakupów dodali też prezerwatywy? Czy może owa ciąża, to efekt dramatycznego zdarzenia, które przeżyli w czasie prologu? Jeśli tak, to i tu pojawia się pewna niekonsekwencja stawiająca pod dużym znakiem zapytania poczucie odpowiedzialności Państwa Abbottów. No ale cóż, nie mnie oceniać…

Poza tymi dwoma małymi zarzutami i subiektywnym odczuciem, że w pewnym momencie to otoczone aurą tajemniczości zagrożenie pojawia się na ekranie zbyt dosłownie i zbyt często, w zasadzie nie mogę się do niczego w Cichym miejscu przyczepić. Nawet mimo tych wad, jest to horror niemalże perfekcyjny – doskonale zainscenizowany, w dużej części równoważący elementy jumpscare’owe z budowaniem napięcia poprzez niewiedzę i klimat (w dużej części, bo niestety trochę się to rozmywa w finale) i perfekcyjnie zagrany zarówno przez starszą, jak i młodszą obsadę.

Krasinski znakomicie wykorzystuje możliwości, które daje mu konwencja kina niemego i buduje swój świat na samym obrazie, odzwierciedlającej emocje mimice bohaterów, języku migowym i gestach, które kształtują relację i  historie tak samo dobrze jak linijki najlepszych dialogów. Co paradoksalne, przy okazji doskonale opowiada o potrzebie komunikacji w rodzinie, rozmowie i nie zamykaniu się przed swoimi bliskimi. Ciche miejsce tak samo jak jest znakomitym horrorem, tak i śmiało można nazwać znakomitym dramatem rodzinnym, bo to właśnie ten element filmu jest w nim najważniejszy. Cała reszta horrowej otoczki to tylko gatunkowy sztafaż, droga do celu, którym jest opowiedzenie tej historii jednej, starającej się przetrwać za wszelką cenę rodziny. Rodziny, której życie jest wystarczająco skomplikowane nawet wtedy, gdy nie polują na nie żadne stwory…

Ciche miejsce to kolejny znakomity przedstawiciel nowej fali horrorów, który konwencje gatunku wykorzystuje do czegoś więcej aniżeli sygnalizowanego jumpscare’a. To film zbudowany na niepewności, niewiedzy i poczuciu ciągłego zagrożenia, które działają na wyobraźnie widza dużo mocniej i intensywniej aniżeli skrzypiące drzwi czy potwór wyskakujący z szafy. To również film, który może opowiedzieć widzowi coś o nim samym. Coś, co po seansie może z nim zostać, być przedmiotem wątpliwości, dyskusji, autorefleksji… Czego chcieć więcej?! No chyba tylko takich horrorów…


Ciche miejsce recenzja
Ciche miejsce (A Quiet Place)
Reżyseria: John Krasinski
Scenariusz: John Krasinski, Scott Beck, Bryan Woods
Muzyka: Marco Beltrami
Zdjęcia:
Charlotte Bruus Christensen
Obsada: Emily Blunt, John Krasinski, Millicent Simmonds, Noah Jupe i inni
Gatunek: Horror
Kraj: USA
Rok produkcji: 2018
Data polskiej premiery: 13 kwietnia 2018

 
 


Recenzja została opublikowana również na portalu ZażyjKultury.pl

 Za seans serdecznie dziękuję: 

Iluzja 2 recenzja

Iluzja 2 recenzja

 

 


CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI I CIEKAWYCH ZESTAWIEŃ? POLUB NAS I BĄDŹ NA BIEŻĄCO: 
[facebook-page-plugin href=”okiemfilmoholika” width=”500″ height=”220″ cover=”true” facepile=”true”  adapt=”false” language=”pl_PL”]